Wojna globalna o nowy porządek świata już trwa. Rozmowa z profesorem  Piotrem Grochmalskim

Czytaj dalej
Marcin Mamoń

Wojna globalna o nowy porządek świata już trwa. Rozmowa z profesorem  Piotrem Grochmalskim

Marcin Mamoń

Jest to przede wszystkim wojna o fundamenty aksjologiczne ludzkości - wybór między barbarzyństwem a cywilizacją - mówi profesor Piotr Grochmalski, dyrektor Instytutu Studiów Strategicznych Akademii Sztuki Wojennej (na zdjęciu z prezydentem Czeczenii Dżoharem Dudajewem, zabitym przez Rosjan).

Jest Pan Profesor jednych z b. nielicznych a nawet chyba jedynym znanym mi ekspertem, analitykiem, który nie miał żadnych wątpliwości, że dojdzie do ataku Rosji na Ukrainę. Piłsudski mawiał, że nigdy nie jesteśmy po wojnie, ale zawsze przed. Wszyscy niemal o tym zapomnieli.
Mówiłem też, że dojdzie do wojny na pełną skalę...   

Skąd Pan to wiedział?   
Po pierwsze zajmuję się Rosją od lat 80. XX wieku. Po drugie to efekt chłodnej analizy ujawnianych zasobów danych. Zanim doszło do wojny zachodnie służby wywiadowcze, po raz pierwszy na taką skalę, upubliczniały swoje profesjonalne, pozyskane dane. Interpretowano to tym, że był to element oddziaływania na Federację Rosyjską, aby tą drogą zmniejszyć prawdopodobieństwo agresji lub też odpowiednio przygotować na nią społeczeństwa zachodnie. Analitycy, nawet ci nie będący współpracownikami służb, dostali do nich szeroki dostęp, a chłodna analiza jednoznacznie wskazywała od wielu miesięcy, że Rosjanie szykują się do wojny.  

 W obiegu publicznym wskazywano jednak, że to jedynie gra służb w szczególności amerykańskich, że chodziło o to właśnie by zniechęcić Rosję do inwazji.   
Informacje, które docierały, można było konfrontować i analizować w oparciu o źródła inne - na przykład chińskie, hinduskie, rosyjskie, ukraińskie i tutaj istniała daleko idąca zgodność, jeśli chodzi o ogólną sytuację. Istotna też była analiza długofalowa, obserwacja rosyjskich elit czy członków tzw. partii wojny, otaczających Putina, stworzenie ich portretu psychologicznego. Wojna, czy jej nieuchronność stały się bardzo istotnym czynnikiem integrującym społeczeństwo wokół Kremla i samego przywódcy Rosji. On to wykorzystywał konsekwentnie od samego początku. Druga wojna czeczeńska otworzyła mu drogę na Kreml. Historia prezydentury Putina wyznaczana jest przez kolejne konflikty. W czasie jego rządów nasycenie państwa służbami było tak wielkie, że możemy dzisiaj mówić o czymś wyjątkowym w skali świata. Około 12 procent mężczyzn czynnych zawodowo utrzymuje się z pracy dla tzw.  struktur siłowych. Kolejne 5 procent pracuje w zbrojeniówce.

Dlaczego więc mając państwo ręcznie sterowane przez służby i społeczeństwo przygotowane do wojny Kreml nie potrafił w trzy dni zająć Kijowa a jego generałowie, reformowana od wielu lat armia utknęła i traci aż tyle ludzi i sprzętu? 
Rzecz w tym, że służby mają pamięć instytucjonalną. Dominującą rolę odgrywają w nich ludzie sformatowani przez sowieckie KGB i GRU. Nie mają zdolności kreatywnych, umiejętności, które pozwalają na inicjowanie rozwoju i twórcze rozwiązywanie problemów. Pozbawione realnej kontroli uległy też głębokiej korupcji, przekształciły państwo w wielką strukturę mafijną. Dotyczy to też armii. Klasyczny przykład to kariera Jewgienija Prigożyna, „kucharza” Putina. W czasach sowieckich był drobnym kryminalistą, przesiedział 9 lat w więzieniu, w „nowej” Rosji zajął się prowadzaniem knajp. Jego stałym klientem był Putin. Tak załatwił sobie potem kulinarną obsługę Kremla, a w końcu wielki kontrakt na catering dla armii. W zamian sfinansował powstanie prywatnej armii Kremla – Grupę Wagnera i petersburskiej "fabryki trolli", używanej w wojnie informacyjnej Rosji z Zachodem. Innymi słowy służby stworzyły system, który ma duże zdolności w działaniach destrukcyjnych wobec Zachodu nie daje jednak szans Federacji Rosyjskiej na rozwój, na rozwiązywanie konkretnych problemów przed jakimi stoi to państwo. A także na sfinansowanie głębokie modernizacji sił zbrojnych. Armia to jest twarda matematyka. Wszystko opiera się na możliwościach gospodarki a te na zdolnościach sfinansowania zakupu sprzętu, rozwoju nowoczesnych technologii. Rosjanie stanęli, dokładnie tak, jak w latach poprzedzających rozpad Związku Sowieckiego, gdzie zarówno sztab i służby wiedziały, że przerażająco szybko rośnie dystans technologiczny między Sowietami a Zachodem.

Rosjanie nie mieli pieniędzy jeszcze zanim świat zachodni wprowadził sankcje w odwecie za inwazję na Ukrainę?   
PKB Rosji w 2021 r. wyniósł 1,65 bln dol., a więc była to jedenasta gospodarka świata. Blok państw zachodnich, którym Putin wypowiedział zimną wojnę to ponad 40 bln dolarów. Przecież od razu widać, że w dłuższej perspektywie Rosja tutaj nie ma żadnych szans.  

Nikt nie przystępuje do wojny by ją przegrać. Trudno oczekiwać by w Moskwie nikt nie znał podstaw z matematyki. Rosjanie muszą na czymś opierać swoją wiarę w zwycięstwo czy na Ukrainie czy w nieuchronnym jak się wydaje starciu z NATO.
Niewątpliwie dokonali częściowej modernizacji armii. Ale odbili się od realiów ekonomicznych.  Mając gospodarkę znacząco słabszą od niemieckiej czy japońskiej wydawali na zbrojenia zdecydowanie więcej.  Ale zbyt mało, aby zbudować nowoczesna armię. Stąd faktyczne fiasko wielu sztandarowych projektów – jak T-14 Armata czy MBMT-Terminator. Rozkradane pieniądze starczyły jedynie na to, by na w miarę dobrym poziomie utrzymać wojska kosmiczne, które wchodzą w skład sił powietrzno-kosmicznych. A więc na te siły, które dają strategiczne bezpieczeństwo Rosji oparte na atomowym odstraszaniu. Byli w stanie głównie zmodernizować stary sprzęt, na przykład 1000 czołgów wyposażonych w technologie francuskich firm.

I nie zdawali sobie sprawy, że jest tak źle? 
Po pierwsze nieproporcjonalnie pozycję Rosji podnosił chiński lewar. Moskwa sama nie odważyłaby się na otwarcie wielkoskalowego konfliktu z Ukrainą. I Putin dostał zielone światło od Xi. Po drugie Kreml oceniał, że luka technologiczna między armią rosyjską a siłami NATO-wskimi będzie się szybko powiększać, a armia ukraińska w coraz większym stopniu korzystała z zachodnich rozwiązań. Rosja też uważała, że kilka czynników im sprzyja i tak dobra dla nich koniunktura może się szybko nie powtórzyć – kryzys NATO po Afganistanie, słabe przywództwo USA, pęknięcia w UE, silne uzależnienie Europy od rosyjskich surowców, ogromna skala infiltracji rosyjskich służb w Europie i ogromne osłabienie Zachodu przez pandemię, a więc rosnące napięcia społeczne w wielu europejskich państwach. Putin też dostrzegał gotowość Niemiec i Francji do poukładania na nowo Kontynentu. Unia była coraz bardziej zdominowana przez Niemcy, z którymi Rosja zachowywała bardzo dobre relacje polityczne i biznesowe. Był przekonany, że jest jakby dogadany z Niemcami - pod warunkiem szybkiej i skutecznej wojny. Putin uwierzył, że uzależnił Europę od swoich surowców i że w momencie, kiedy dojdzie do potężnego kryzysu Europa nie będzie zdolna do działania, a on - dzięki zbudowanym powiązaniom i szarej strefie, dzięki ogromnym strumieniom pieniędzy korupcyjnych, ma narzędzia oddziaływania na kluczowych polityków europejskich.

Wielu z nich prezydent Rosji mógł pamiętać ze swojej agenturalnej działalności we wschodnich Niemczech jeszcze w czasach ZSRS. 
Tak, przynajmniej rozbudowaną siatkę agentów niemieckich, którzy współpracowali z KGB i GRU.  STASI przekazała Moskwie całą dokumentację. W tej operacji, która maiła miejsce w Dreźnie, uczestniczył Putin. Dwanaście ciężarówek akt wywieziono do Moskwy. Putin założył też już wówczas siatkę agenturalną, która miała być aktywna po zjednoczeniu Niemiec. Kluczowa postacią był Matthias Warnig. To on stał za projektem Nord Stream I i II gdy Putin zasiadł na Kremlu.  Warnig, jako były agent STASI tworzył sieci korupcyjne z wykorzystaniem byłej sowieckiej agentury w Niemczech, Danii, Finlandii, Szwecji, aby przełamywać opór wobec Nord Stream.

To dlatego ledwo Putin trafił na Kreml od razu uznał, że najważniejszy dla Rosji to znów „kierunek Berlin”?
Tak. Systematycznie jeździł do Berlina i tworzył wizję wielkiej rosyjsko - niemieckiej współpracy gospodarczej opartej na haushoferowskiej geopolitycznej wizji wspólnoty interesów Berlina i Moskwy.  I czekał na koniunkturę.  

 Wydawało się, że to perfekcyjna robota. A jednak mechanizm nie zadziałał i Rosja utknęła na ukraińskich równinach. Co się takiego stało?
Przede wszystkim zawiodło KGB-owskie państwo jakie zbudował na wszechpotędze służb. Raporty pionu analitycznego FSB mówiły, że Ukraina jest słaba, Żeleński ma znikome poparcie, że udało się zbudować sieć lojalnych wobec Moskwy kolaborantów, którzy czekają na rosyjską armię, aby rozbić od środka państwo. Rosja przeznaczała duże sumy na ich korumpowanie. Okazało się, że były w większości rozkradane. Kreml oceniał, że Europa jest głęboko podzielona, a sankcje będą niewielkie. Poza tym, zanim uda się je przeforsować, już nie będzie suwerennej Ukrainy. Rosja zgromadziła też duże rezerwy, ponad 650 mld USD. Gospodarka miała wytrzymać. Szojgu go przekonywał, że armia będzie skuteczna. Putin wierzył w ten obraz. Był przekonany, że podejmuje racjonalną decyzję z dobrze skalkulowanym ryzykiem. Ale zdumiewające, że także analizy amerykańskiego wywiadu okazały się równie błędne w ocenie potencjału Ukrainy.   Dyr. CIA, Wiliam Burns, podczas przesłuchania przez Kongresem przyznał, że uważali, iż Ukraina szybko zostanie pokonana. Nisko oceniali sprawność jej armii, a wysoko potencjał militarny Rosji.

Dlaczego Putin aż tak przecenił możliwości swojej armii?
Wierzył w Szojgu, w te wszystkie raporty, wielkie manewry, ale także zachodnie analizy, które zawyżały wartość rosyjskiego wojska. W Syrii wyglądało to dobrze. Poza tym źle zinterpretował efekt generalnej próby – ów wielki test jaki przeprowadził na Zachodzie na początku 2021 r., gdy zgromadził armię na granicy z Ukrainą. Ne zapominajmy, że Rosjanie rzeczywiście wydali ogromne pieniądze na modernizację armii a utrzymywanie takich wydatków w nieskończoność nie jest możliwe. Wchłonięcie wschodniej Ukrainy zwiększyłoby potencjał imperium, liczbę ludności i co najważniejsze możliwości gospodarki Federacji Rosyjskiej. Ukraina była w ramach Związku Sowieckiego prowincją o największym potencjale gospodarczym.  Od tego co się stanie na Ukrainie zależy przyszły los Rosji.   

 “Przyszłość”, o której mówimy dzieje się już dzisiaj. Zamiast spodziewanych 3 dni upłynęły już 2 miesiące wojny, której końca nie widać. W rocznicę pokonania Hitlera, 9 maja, chyba nie będzie zapowiadanego kolejnego dnia zwycięstwa. Czy prezydent Rosji wydając rozkaz do wojny byłby aż tak odklejony od rzeczywistości?
Putin parł do wojny, bo słusznie zakładał, że wojna go wzmocni i jeszcze bardziej skonsoliduje społeczeństwo wokół niego. Od kilku lat zawężał krąg swoich zaufanych ludzi, dokonał rotacji na wielu stanowiskach. Z niektórych źródeł, wiadomo, że ma coraz większy problem z komunikacją nawet z bliskimi sobie ludźmi. Nie lubi i nie potrafi słuchać. Narzuca swoje pomysły i decyzje innym, wierząc, że są najbardziej właściwe. To typowe dla człowieka, który jest tak długo na Kremlu i skumulował tak wielką władzę. Ale jest też chory. Stąd ta jego niecierpliwość. Chciał stać się Piotrem I, który po sromotnej klęsce pod Narwą, gdy uciekł z pola bitwy i zostawił swoją armię, przeznaczył gigantyczne sumy na modernizację wojska. Dziewięć lat później pokonał Szwedów pod Połtawą i zbudował wielkie imperium. Putin uważa się za współczesnego Piotra I, który odbuduje potęgę Rosji.

  Czy odmieniany dzisiaj przez wszystkie przypadki Putin ponosi wyłączną odpowiedzialność za rozpętanie wojny? Czy ktoś inny na jego miejscu, widzący świat wyłącznie z Kremla nie postąpiłby tak samo? Czy Rosja kiedykolwiek nie była imperialna? Czy to nie właśnie podbój definiuje politykę rosyjską od co najmniej kilkuset lat?  
Zbigniew Brzeziński uważał, że Rosja ma najsilniejszy na świecie imperatyw ekspansji terytorialnej. Gdy zostaje w nim powstrzymana, wywołuje to jej katastrofę, rozpad. Tak, jakby mogła istnieć tylko wówczas, gdy podbija inne państwa. Jest mała świadomość na Zachodzie, że na Kremlu panuje prawdziwa obsesja na punkcie zagrożenia rozpadem Rosji. Te elity władzy, które dzisiaj decydują o kierunkach polityki rosyjskiej przeżyły i doskonale pamiętają rozpad ZSRS w 1991 r., a wówczas Rosja utraciła, na strategicznym kierunku zachodnim, 400 lat swej ekspansji. Wszystko przebiegło w ciągu zaledwie kilku dni. Ludzie nie wyszli na ulice by bronić imperium. Nie było żadnego oburzenia, kiedy czerwoną flagę spuszczono z masztu. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. I dlatego nie tylko wśród elit, ale wśród większości Rosjan panuje do dzisiaj lęk przed rozpadem, tym razem Federacji Rosyjskiej.  

 Tylko że atak na Ukrainę ten rozpad może przyspieszyć. Dzisiaj przeważają opinie, że prognozowana klęska rosyjskiej armii może zapoczątkować efekt domina i faktycznie doprowadzić od upadku Rosji a przynajmniej znaczne uszczuplić jej terytorium. 
To jest bardzo realny scenariusz. W 1991 r. realny był scenariusz, że nie tylko ZSRS się rozpadnie, ale proces ten obejmie samą Rosję. Tak było w przypadku Czeczenii. Tatarstan też gotów był iść własną drogą. To, co uratowało Rosję to jej ówczesny arsenał atomowy. Waszyngton i Zachód obawiał się, że po dezintegracji FR dostanie się on w przypadkowe ręce. Dlatego wsparł to upadłe państwo. Dziś także ten arsenał stanowi ostatnie koło ratunkowe dla Kremla w przypadku pokonania armii rosyjskiej na Ukrainie.

 Czy to oznacza, że atom czyni z Rosji państwo, którego nie można pokonać? Czy jest jakiś sposób by uruchomić proces rozpadu na tak gigantycznym obszarze, który zajmuje imperium rosyjskie?  
Arsenał atomowy nie uchronił Związku Sowieckiego przed rozpadem. Wówczas istotną rolę odegrało przebudzenie tożsamości narodów, katastrofa sowieckiej gospodarki i afgańska wojna. Wszystkie te czynniki, w przypadku przegranej na Ukrainie, znów mogą rozstrzygnąć o losie Rosji. Bądźmy świadomi, że Chiny wręcz zachęciły Federację Rosyjską do agresji na Ukrainę. Gdyby była szybka i skuteczna, jak zakładano, doprowadziłoby to do osłabienia NATO i szeregu procesów w większości korzystnych dla Pekinu. Z drugiej strony słaba Rosja staje się absolutnym wasalem Chin, zależnym gospodarczo, a w końcu i politycznie. Chiny mogą się też upomnieć o obszary Dalekiego Wschodu, które utraciły na rzecz Rosji w XIX w.

Pamiętam, że w słusznie minionych czasach wszyscy chcieliśmy graniczyć z Chinami, bo to oznaczałoby upadek Związku Sowieckiego.   
Gdyby Chiny przejęły realną kontrolę nad rosyjskimi surowcami i nad Syberią, mogą osiągnąć potencjał pozwalający im aspirować do dominacji nad światem.  Rosjanie „rozkołysali” maksymalnie przestrzeń geopolityczną Afroeurazji i w tej chwili musimy rozważać bardzo wiele wariantów.

 Powiedzmy o przynajmniej jednym z nich, najbardziej wiarygodnym, czy może tym najbardziej niebezpiecznym dla nas i dla świata 
Próba narzucenia przez Pekin osi Berlin, Moskwa jako projektu dominacji w Afroeurazji, której celem byłoby wypchnięcie USA z Eurazji i rozbicie NATO oraz podporządkowanie temu trójkątowi potencjału Unii Europejskiej. To groziłoby „zgnieceniem” obszaru Europy Środkowej i wasalizację państw tego regionu, w tym Polski.

Jeśli jednak Rosja przegra na Ukrainie?
To będzie oznaczać upadek Łukaszenki i prozachodnią opcję Białorusi, skokowy wzrost znaczenia Europy Środkowej, w tym Polski, w sojuszu z USA, a także nowe pozycjonowanie się Kazachstanu, który wykorzysta słabość Moskwy. Rosja stanie wtedy przed realnym zagrożeniem rozpadu państwowości. Linie tych podziałów są wyznaczone. Za tzw. państwami buforowymi pójdą republiki autonomiczne.  

 Czy to znaczy, że Rosja, która wywołała tę wojnę sama teraz walczy o życie?   
Putin i jego otoczenie uważają, że tej wojny nie mogą przegrać, bo to oznacza dla nich koniec Rosji, przynajmniej takiej z jaką mamy do czynienia obecnie. Nie zapominajmy jednak, że wiedzę, świadomość o ich lękach i słabościach można wykorzystać przeciwko nim. To istotny element w grze strategicznej.    

Jest Pan analitykiem, a od analityka oczekuje się formułowania wiarygodnych prognoz, a nie stwierdzeń, w rodzaju tych jakie słyszałem dosłowne na kilka dni przed atakiem Rosji na Ukrainę. Ktoś zapytany czy wybuchnie wojna odpowiedział, że jedyna odpowiedź eksperta brzmi: nie wiem. Pan wie co będzie dalej?  
Analityk może jedynie dostrzegać pewne, najbardziej prawdopodobne, scenariusze wydarzeń i oceniać prawdopodobieństwo ich zaistnienia. Z drugiej strony w coraz większym stopniu środowiska analityczne wykorzystują, do budowania prognoz, rozbudowanych algorytmów i systemów sztucznej inteligencji opartych na sztucznych sieciach neuronalnych wykorzystujących ogromne zasoby danych. Coraz bardziej wgryzamy się w materię prognozowania przyszłości. Same USA wydają na to rocznie ponad 70 mld USD, a więc więcej niż Rosja na zbrojenia. W tej perspektywie Kreml jest politycznym i historycznym anachronizmem razem z jego sztywnym modelem władzy i w połączeniu z atawizmami jakie ujawnia klasa polityczna Niemiec. Rosja nie potrafi pogodzić się z polityczną i gospodarczą marginalizacją, ale nie zatrzyma tych procesów, które prowadzą do narastania w niej systemowych sprzeczności. Wojna te procesy przyspieszyła. W 2015 r. w prognozie dotyczącej Rosji napisałem, że Putin, „z dużym prawdopodobieństwem… poniesie spektakularną klęskę, której skutki będą porównywalne do upadku sowieckiego imperium”.

Rosja już tę wojnę przegrała?  
Tak. Z pewnością w wymiarze politycznym. Doprowadziła do konsolidacji NATO i prawdopodobnego wejścia do Sojuszu Finlandii i Szwecji. Przecięła historyczne więzi z Ukrainą. Kijów, silnie zakotwiczony w formule Trójmorza, spowoduje wzmocnienie tego bloku państw, który liczyć będzie 140 milionów z PKB liczącym ponad 2 bln USD.

Wracamy do niezrealizowanych ostatecznie pomysłów Józefa Piłsudskiego?  
To była koncepcja Piłsudskiego, ale także Halforda Johna Mackindera, uznawanego za jednego z najwybitniejszych geopolityków XX w. Przedstawił ją po zakończeniu I wojny światowej. Według niego tylko zbudowanie silnej, podmiotowej Europy Środkowej, wzmocnionej o relacje z USA, uchroni ówczesną Europę przed drugim globalnym konfliktem. Dziś to próba spacyfikowania Ukrainy i państw Trójmorza przez Moskwę przy niebezpiecznej postawie Berlina, stworzyła zagrożenie wybuchu trzeciej globalnej wojny.

A jeśli nie dojdzie do powstania nowego systemu bezpieczeństwa w Europie wschodniej to czy musi dojść do III wojny światowej. Czy walcząca dziś o życie Rosja nie powinna chcieć do niej doprowadzić? 
Wojna globalna o nowy prządek świata już trwa. Nie można się już cofnąć do przeszłości. Ktoś, kto twierdzi, że jest inaczej nie mówi prawdy. Nie może jej też zapobiec poświęcenie Ukrainy, bo celem Rosji jest wysadzenie w powietrze „starego świata” i ułożenie go na nowo z kluczowym udziałem Putina. Moskwa od lat prowadzi już tę wojnę. Z uwagi na jej słabość używała narzędzi asymetrycznych. Swego czasu raport Ośrodka Studiów Wschodnich dowodził, że Rosja dokonywała różnych form działań dywersyjnych w większości państw europejskich.

Wciąż nie użyli broni atomowej, której najbardziej boi się Zachód a sami Rosjanie doskonale o tym wiedzą. 
Putin zostałby wyeliminowany, gdyby jego otoczenie oceniło, że rzeczywiście istnieje tego typu zagrożenie.

Ruszyła albo dopiero ma ruszyć właściwa rosyjska ofensywa w Donbasie. Nie wiemy jaki będzie jej finał. Politycznie jak Pan powiedział Rosja już przegrała wojnę, ale co musi się stać by Ukraina ją wygrała?
Robiąc to, co obecnie – wspierając nowoczesnym uzbrojeniem ukraińską armię. Rząd USA dostarcza już obecnie sprzęt specjalnie tworzony na potrzeby owego konfliktu. Skanuje swój przemysł zbrojeniowy pod kątem realizacji potrzeb ukraińskiej armii. Z każdym tygodniem rosnąć będzie technologiczna przepaść między ich możliwościami a rosyjskim sprzętem. Nie przegrają tej wojny. 

Pod warunkiem, że nie będzie tak, jak zwykle, że ktoś nie wyciągnie pomocnej dłoni do Putina czy Kremla bez względu na to jakiego ma lokatora. Kto może chcieć pomóc przetrwać Rosji? 
Niemcy i w jakimś stopniu Chiny – państwa rewizjonistyczne, pragnące silniejszej pozycji w nowym, globalnym porządku. Aleksander Dugin, geopolityk bliski Kremla głosił, iż Berlin i Moskwa wspólnie winny być zainteresowane osłabieniem Polski, a także Europy Środkowej. Ale USA są w stanie skutecznie poskramiać niemieckie ambicje – we własnym interesie. Nie znalazły rozwiązania dylematu Mackindera-Piłsudskiego z pominięciem Polski i państw Trójmorza. One są żywotnie zainteresowane, aby blokować sojusz Berlina i Moskwy.

 Nikt z nas nie ma atrybutów boskich, nikt nie zna przyszłości, wrócę do pytania o prognozy, bo odnoszę wrażenie, że Profesor jest jednak optymistą. Świat jednak ocaleje? Rosjanie nie zdobędą Ukrainy i nie przyjdą do nas?  
Wojnę tak naprawdę Putin przegrał już w pierwszym tygodniu. Ukraina ukazała determinację i przygotowanie do konfliktu, które rozbiło wszystkie kalkulacje Kremla. Putin wyznaczył nierealistyczne cele. Ale jest to przede wszystkim wojna o fundamenty aksjologiczne ludzkości – wybór między barbarzyństwem a cywilizacją.

W Czeczenii, Syrii czy w Gruzji też tak było, a jednak dopiero teraz Rosja jawi się światu jako siła pozbawiona elementarnej moralności.
W istocie Putin otwarcie deklarował „denazyfikację” Ukrainy rozumianej jako jej „deukranizację” czyli masowe mordy, pacyfikacje i wywózki ludzi. Tego dokonuje armia rosyjska na okupowanych ziemiach. Wykreował to, co Siergiej Kowaliow (rosyjski dysydent, działacz praw człowieka - przyp. red), określił - odnosząc to do ludobójstwa na Czeczenach - jako gotowością współczesnego społeczeństwa rosyjskiego do akceptacji ludobójstwa. Prezydent Żełeński ma rację – Putin stworzył współczesną odmianę nazizmu – „rusizm”.

Pan Profesor nie tylko pisze analizy, był też obserwatorem, dziennikarzem w oblężonym w latach 90. Groznym podczas I wojny czeczeńskiej. Pamiętając o tamtych doświadczeniach a na chwilę zapominając o naukowych tytułach, czy rozumie a może podziela pan opinię walczących dziś na Ukrainie także o swoją wolność Tatarów Krymskich, Czeczenów, Inguszy i innych, którym Rosja odebrała ojczyzny, że Kreml, Moskwa, cała Rosja to państwo szatana, uosobienie absolutnego zła?  
Rosja nigdy nie wyzwoliła się z bolszewickich mordów. Obecne FSB jest naturalną kontynuatorką jednej z najbardziej zbrodniczej instytucji w dziejach ludzkości. Na takim fundamencie nie można zbudować normalnego i moralnego państwa i społeczeństwa. Pojechałem wtedy do Czeczenii, żeby zrozumieć jaka będzie przyszłość Rosji. Wróciłem stamtąd przekonany, że czeka nas to, co się w tej chwili dzieje. Widziałem ludobójstwo, brutalną Rosję pełną sowieckich resentymentów. A dzisiaj wszyscy najważniejsi obecni dowódcy rosyjscy mają za sobą wojny czeczeńskie albo mordy dokonywane w Syrii…  

Może, rosyjski nazizm, o którym Pan mówi, albo rusizm, jak niektórzy definiują system Putina, wziął się stąd, że komunizm w przeciwieństwie do nazizmu czy faszyzmu nigdy nie został zdecydowanie potępiony, podobnie jak na zdominowanych przez lewicę zachodnich uniwersytetach imperializm rosyjski do dzisiaj nie jest nawet nazywany kolonializmem. Pamiętam jak Adam Macedoński urodzony jeszcze w Lwowie wybitny krakowski artysta, poeta, działacz opozycji demokratycznej powiedział mi kiedyś nawiązując do Katynia, że “zbrodnie nie potępione zawsze mogą się powtórzyć.” 
Przypomnę, jak Siergiej Kowaliow  tłumaczył dziennikarzom zachodnim w 2000 r., po wyborze Putina na prezydenta, dlaczego jest tak oburzony tym faktem. “Wyobraźcie sobie” - mówił - “że w Niemczech prezydentem zostaje gestapowiec.” Reporterzy nie rozumieli jednak wówczas wagi jego ostrzeżenia. Tłumaczył im, że NKWD wymordowała więcej ludzi niż Gestapo, jej następczynią jest KGB, a Putin jest dumny, że służył w tej zbrodniczej organizacji.

Marcin Mamoń

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.