W szpitalu w Lubaczowie zmarł 65-latek. Czy wezwany na pomoc lekarz był pijany?

Czytaj dalej
Fot. Polska Press
Norbert Ziętal

W szpitalu w Lubaczowie zmarł 65-latek. Czy wezwany na pomoc lekarz był pijany?

Norbert Ziętal

65-letni pan Grzegorz, mieszkaniec Starych Oleszyc koło Lubaczowa, nagle źle się poczuł. Rodzina wezwała pogotowie ratunkowe. Trzy godziny później mężczyzna już nie żył. Rodzina zmarłego twierdzi, że wezwany lekarz w nieodpowiedni sposób zajmował się chorym. Ponadto, gdy kilka godzin później medyk został przebadany przez policję, w jego krwi stwierdzono alkohol.

Minął już ponad miesiąc od tego tragicznego dnia. Sprawę prowadzi prokuratura. Czekamy na wyniki jej pracy - mówi Nowinom pani Bożena, wdowa po panu Grzegorzu.

Do dramatycznych zdarzeń doszło 19 stycznia. To była sobota. 65-letni pan Grzegorz wrócił ze sklepu i zabrał się za wykonywanie swoich obowiązków przy domu. W pewnym momencie źle się poczuł, uskarżał się na bóle brzucha. Cierpły mu ręce, miał trudności z oddychaniem, nie mógł się położyć.

Tuż po godz. 13 rodzina wezwała pogotowie ratunkowe.

- Gdy karetka przyjechała do naszego domu, mogło być 20, może 25 minut po 13. Nie patrzyłam wtedy na zegarek, bo przecież miałam poważniejszy problem na głowie - opowiada nam pani Bożena.

Rodzina zmarłego: lekarz został w karetce i palił papierosa

Przyjechała załoga Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Lubaczowie. Do domu chorego weszli ratownicy medyczni.

Lekarz, jak wynika z relacji wdowy, „został w karetce i palił papierosa”. Ponaglany przez rodzinę pacjenta miał wypalić kolejnego papierosa, a „dla zabawy miał wyciągnąć nitkę z siedzenia auta i podpalił ją zapalniczką”.

Rodzina nalegała, aby 65-latek został przewieziony do szpitala. Gdy w końcu lekarz na to przystał, okazało się, że pan Grzegorz nie był w stanie samodzielnie dojść do karetki. Wówczas - jak wynika z relacji rodziny - lekarz miał stwierdzić, żeby to oni „sami przynieśli sobie nosze z karetki”.

Pomimo reanimacji w szpitalu pan Grzegorz zmarł

Karetka spod domu do szpitala w Lubaczowie miała odjechać dopiero po trzech kwadransach.

- Dwa razy do niego wychodziłam. Prosiłam, aby się pospieszył. W końcu wszedł do pokoju i stanął pod ścianą. Nawet nie pochylił się nad pacjentem, nie osłuchał go, ani nie dotknął palcem. Zapytał tylko, co mu dolega. Jak usłyszał, że brzuch, stwierdził, że na to jeszcze nikt nie umarł

- opowiadała kobieta.

65-latek w końcu trafił do szpitala. Tutaj rozpoczęto reanimację, ale nie udało się uratować życia pana Grzegorza. Niestety, mężczyzna zmarł o godz. 16.05.

Według wstępnych ustaleń przyczyną śmierci był zator płucny.

Pani Bożena po około dwóch godzinach od śmierci męża spotkała lekarza wychodzącego ze szpitala. Zauważyła również policjantów. Zwróciła się do nich, aby przebadali medyka.

Lekarz nie chciał się poddać badaniu alkomatem. W sytuacji odmowy do badania pobierana jest krew. Stwierdzono w niej zawartość alkoholu.

W krwi pobranej od lekarza stwierdzono alkohol

Postępowanie w tej sprawie wszczęła prokuratura.

- Postępowanie dotyczy nieumyślnego spowodowania śmierci pacjenta wskutek błędu medycznego. Na razie toczy się ono sprawie. Nikomu nie zostały jeszcze postawione zarzuty. Gromadzimy materiał dowodowy

- mówiła „Nowinom” prok. Marta Pętkowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Przemyślu.

Potwierdza, że tamtego dnia we krwi lekarza stwierdzono obecność alkoholu. Przy pierwszej próbie 1,23 promila, wykonanej o godz. 18.35. Podczas kolejnej, wykonanej godzinę później 1,05 promila.

Dla śledczych kluczowe będą opinie biegłych dotyczące śmierci pana Grzegorza. Będą musieli odpowiedzieć na pytanie, czy czas i podejmowane czynności przez lekarza kierującego zespołem ratowniczym mogły mieć związek ze śmiercią pacjenta.

Śledczy będą musieli również ustalić w dokumentacji z tego dnia, czy doszło do narażenia innych pacjentów, którymi w tym dniu zajmował się lubaczowski lekarz.

Lekarz: Nie mam sobie nic do zarzucenia

Osobne postępowanie będzie dotyczyło wykonywania przez niego czynności służbowych w sytuacji, gdy był pod wpływem alkoholu.

Medyk nie usłyszał do tej pory zarzutów, ani nie został przesłuchany.

Lekarz nie jest etatowym pracownikiem Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Lubaczowie. Pracuje na innym oddziale szpitala. Obowiązki w SOR wykonywał jako pracownik spółki, która wygrała przetarg na obsługę tej jednostki.

Dziennikarzowi gazety „Fakt” udało się dotrzeć do lekarza i chwilę porozmawiać. Medyk stwierdził, że „nie ma sobie nic do zarzucenia”. Według niego podczas tej wizyty zrobił wszystko, co do niego należało. W rozmowie z dziennikarzem „Faktu” zaprzeczył, aby w czasie wizyty w Starych Oleszycach był pijany.

- Czekamy na ustalenia śledztwa. Jest nam ciężko po tej stracie. Nie możemy się z nią pogodzić. Gdyby mąż od razu dostał odpowiednią pomoc, to może by dzisiaj żył - mówi pani Bożena.

Szpital przepraszał w imieniu lekarza

Sprawa od kilku tygodni jest szeroko komentowana w regionie. Gdy pierwszy raz o niej pisaliśmy, zadzwoniła do nas Czytelniczka, które pamięta, że w 2008 r. lubaczowski szpital musiał oficjalnie przepraszać za zachowanie tego lekarza. Chodziło o lekceważące podejście do pacjentki i długie oczekiwanie na reakcję.

W 2008 r. w rozmowie z „Nowinami” lekarz nie miał sobie nic do zarzucenia. Pacjentkę przeprosiła wówczas dyrekcja lubaczowskiego szpitala.

Norbert Ziętal

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.