W PRL wykolejał pociągi. Dziś sąd nie chce go zrehabilitować

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Szymczak
Wiesław Pierzchała

W PRL wykolejał pociągi. Dziś sąd nie chce go zrehabilitować

Wiesław Pierzchała

Walczyłem z gen. Jaruzelskim na rzecz wolnej Polski - zaznacza Wiesław R., który w stanie wojennym wykoleił trzy pociągi pod Zgierzem. Sąd wojskowy skazał go w PRL na 12 lat więzienia. Dlatego teraz domagał się uchylenia wyroku i rehabilitacji. Sąd Okręgowy w Łodz odrzucił jego wniosek

Wprowadzenie stanu wojennego przez ekipę gen. Wojciecha Jaruzelskiego w grudniu 1981 roku dla 61-letniego dziś Wiesława R. było szokiem. Zaczęto wtedy mówić o wojnie polsko-jaruzelskiej, zaś wiadomości, które docierały z kraju, były wstrząsające i przygnębiające. Pan Wiesław słuchał Radia Wolna Europa, czytał podziemne gazetki i ulotki. Dlatego wiedział, co się dzieje w Polsce. Największe wrażenie zrobiły na nim doniesienia ze Śląska, gdzie doszło do masakry w kopalni „Wujek”. Narastał w nim gniew i potrzeba działania.

O walce żołnierzy wyklętych wtedy jeszcze nie mówiono, jednak tradycja walki sabotażowej i dywersyjnej Armii Krajowej była mu dobrze znana. Mieszkał w pobliżu torów kolejowych, dlatego wpadł na pomysł, aby wykolejać pociągi i w ten sposób paraliżować ruch na szlakach komunikacyjnych. Wybrał dobrze mu znaną trasę Łódź-Zgierz-Łowicz, na której pod osłoną ciemności zaczął rozkręcać szyny.

Pierwszą akcję sabotażową przeprowadził w nocy z 5 na 6 stycznia 1982 roku. Zakradł się na nasyp kolejowy pod Glinnikiem (powiat zgierski) i rozkręcił torowisko. Wkrótce nadjechał skład towarowy. Z szyn wyleciały dwa wagony. Przerwa w ruchu trwała 10 godzin, zaś straty wyniosły na 53 tys. zł.

Zachęcony sukcesem wkrótce powtórzył akcję na torach. Tym razem w nocy z 19 na 20 stycznia pojawił się pod Smardzewem (powiat zgierski), gdzie wykoleił pociąg trakcyjno-techniczny i sparaliżował ruch na dziewięć godzin, zaś kolejarze oszacowali straty na ponad 50 tys. zł.

Po tych wyczynach Wiesław R. zawiesił na pewien czas swoją wojenkę z Jaruzelskim, bowiem Służba Bezpieczeństwa szalała i zrobiło się gorąco. Jednak nie odpuścił i w nocy z 22 na 23 marca 1982 roku znów zaatakował. Wrócił pod Glinnik i rozkręcił torowisko.

Tym razem jednak przesadził, bo wykoleił pociąg osobowy, którym kilkuset pasażerów jechało do pracy w Łodzi. Doszło do katastrofy w ruchu lądowym, w wyniku której siedem osób zostało poturbowanych. Tym razem ruch został sparaliżowany aż na 21 godzin, a straty wyniosły 536 tys. zł.

Po tej spektakularnej operacji Wiesław R. bił się w piersi i twierdził, że przez pomyłkę wykoleił pociąg osobowy. „Dywersant” - a wraz nim pasażerowie - i tak miał szczęście, bowiem pociąg mógł się stoczyć z 10-metrowego nasypu i nastąpiłaby masakra. Nie doszło do niej jedynie dlatego, że wykolejony skład osobowy zatrzymał się na słupie trakcyjnym i dzięki temu nie runął z nasypu.

Po tej akcji Wiesław R. znów się przyczaił. Przerażony skutkami ostatniego sabotażu postanowił zmienić metody działania. O wsparcie poprosił swoich kuzynów: Janusza W. i Ryszarda W., a ci zgodzili się, tak że we trójkę zeszli do podziemia i zaczęli konspirować, czyli - jakby to ujął znakomity satyryk Janusz „Szpot” Szpotański - „a gdy się ukryli zaczęli jak stonki ojczyzny ludowej podgryzać korzonki”.

Wkrótce konspiratorzy ustalili, że trzeba należycie „uczcić” Święto Pracy. Z tej okazji postanowili wysadzić w powietrze wiadukt kolejowy w Glinniku. W ramach przygotowań do tej skomplikowanej operacji zakradli się do lokalnej spółdzielni rolniczej, ukradli dwie butle z tlenem i acetylenem i ukryli na polu.

Zaatakowali w nocy z 30 kwietnia na 1 maja 1982 roku. Obie butle wtaszczyli na wiadukt i podpalili, aby spowodować wybuch. Kuzyni nie wytrzymali napięcia nerwowego i w panice uciekli, czyli wycofali się na z góry upatrzone pozycje. Na wiadukcie pozostał jedynie Wiesław R. Jednak nie doszło do wybuchu i akcja zakończyła się niewypałem.

Była to ostatnia akcja. Należy podkreślić, że 61-latek nie był związany z żadnymi podziemnymi strukturami gnębiącymi ustrój socjalistyczny, jak np. Solidarność Walcząca. Działał sam i na własne konto. Był amatorem, a SB wytropiło go dopiero po paru latach. Ruszyło śledztwo, a potem proces. Sąd wojskowy nie miał wątpliwości, że Wiesław R. działał z pobudek antysocjalistycznych na rzecz osłabienia władzy ludowej i wywołania niepokojów społecznych. I za te ciężkie przewiny 17 października 1986 roku skazał go na 12 lat więzienia. Oskarżony dostał też mocno po kieszeni, bowiem skonfiskowano mu 10 działek o powierzchni około tysiąca metrów kw. każda. Za kratami spędził ponad sześć lat. Wcześniejszą wolność zagwarantowała mu amnestia.

- Siedziałem w Łodzi, w Warszawie na Mokotowie i w Rawiczu. Najgorzej było w Łodzi, gdzie marzłem w celi nieogrzewanej. Na znak protestu podjąłem głodówkę, tak że przez pewien czas było karmiony przymusowo - wspomina Wiesław R.

Z wyrokiem sądu wojskowego nigdy się nie pogodził i po wielu latach wystąpił z wnioskiem do Sądu Okręgowego w Łodzi o uchylenie tamtego wyroku i o rehabilitację, czyli oczyszczenie swego dobrego imienia. Podczas procesu jego pełnomocnik, adwokat Bartosz Rodak, przekonywał, że Wiesław R. działał z pobudek patriotycznych na rzecz odzyskania przez Polskę wolności i niepodległości.

- Motywy jego działania w stanie wojennym były polityczne, a nie kryminalne. Był to sabotaż ekonomiczny, a nie bandyckie poczynania, jak rabunki czy podpalenia - przekonywał w sądzie Bartosz Rodak.

Innego zdania był prokurator Marek Słoma, który miał wątpliwości czy akcje na torach przybliżały Polskę do niepodległości. Zwrócił on uwagę, że gdyby pociąg osobowy stoczył się z nasypu doszłoby do katastrofy. Tak samo doszłoby do nieszczęścia na wiadukcie, gdyby wybuch nastąpił tuż przed jadącym pociągiem. Dlatego był za tym, aby wniosek oddalić. I tak się stało.

- Moim zdaniem sąd zbyt radykalnie podsumował działalność Wiesława R. w stanie wojennym - komentował jego drugi pełnomocnik Michał Najder. Postanowienie sądu w tej sprawie jest nieprawomocne i były sabotażysta zastanawia się czy złożyć zażalenie.

Wiesława R. pogrążyło to, że wyrokiem sądu wojskowego objęto nie tylko akcje na torach pod Zgierzem, lecz także jego napad ze wspólnikiem na Przedsiębiorstwo Konstrukcji Stalowych i Urządzeń Przemysłowych w Łodzi. Podczas tej akcji napastnicy obezwładnili i skrępowali dozorcę i chcieli rozpruć sejf z pieniędzmi, ale im się nie udało, gdyż zostali spłoszeniu przez pracowników. Sąd zauważył, że był to czyn kryminalny nie mający nic wspólnego z działalnością patriotyczną wymierzoną w ustrój PRL i juntę gen. Wojciecha Jaruzelskiego. A akcje na torach?

- Czyny te były nieracjonalne, wręcz ślepe, gdyż wnioskodawca nie znał rozkładu jazdy pociągów - zaznaczył sędzia Paweł Urbaniak uzasadniając postanowienie.

Zwrócił też uwagę, że akcje na torach narażały na utratę zdrowia lub życia osoby przypadkowe nie związane z aparatem władzy PRL.

Wiesław Pierzchała

Jestem dziennikarzem w redakcji "Dziennika Łódzkiego". Jestem sprawozdawcą sądowym i opisuję najciekawsze procesy i rozprawy. Ponadto zajmuję się policją, prokuraturą, tematyką historyczną oraz związaną z łódzkimi zabytkami i rodami fabrykanckimi. Regularnie omawiam na łamach gazety nowe książki o tematyce historycznej.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.