To może być obraz Edouarda Maneta. Latami wisiał w Bytomiu

Czytaj dalej
Fot. fot. arc. mat. prywatne
Monika Chruścińska-Dragan

To może być obraz Edouarda Maneta. Latami wisiał w Bytomiu

Monika Chruścińska-Dragan

Polscy eksperci w portrecie kobiety, skrywanym latami w jednej z bytomskich kamienic, widzą pędzel mistrza, ale dla świata to za mało. Czy kiedyś uda się potwierdzić jego autentyczność? Jeśli tak, może dorównać samej „Damie z łasiczką”.

Dbajcie o niego, to bardzo cenny obraz, namalował go sam Edouard Manet - powiedział w latach 80. przed śmiercią wnuczkom pewien bytomianin.

Wtedy jeszcze ani one, ani ich mama nie dawały wiary jego słowom. Musiało minąć blisko 30 lat. Dziewczyny dorosły, wyciągnęły obraz z szafy i zamieniły plakaty na spuściznę dziadka właśnie. Na pomysł, żeby go pokazać znawcom sztuki jako pierwsza wpadła pani Maria, młodsza z sióstr. A nuż dziadek miał rację, pomyślała. W końcu był koneserem malarstwa. Miał w swoich zbiorach dzieło Józefa Chełmońskiego i Wojciecha Weissa. Zleciła zbadanie obrazu konserwatorom i historykom sztuki.

Dwie na trzy ekspertyzy przypisują autorstwo wielkiemu mistrzowi, trzecia wskazuje, że płótno „wykazuje cechy malarstwa E. Maneta”, ale należałoby poddać je dalszej analizie stylistycznej. Problem w tym, że nikt za darmo tego nie zrobi, a dotychczasowe badania kosztowały bytomiankę już blisko 20 tysięcy złotych.

Powstanie i dzieje obrazu spowite są tajemnicą.
- Dziadek w czasie wojny walczył we Włoszech, w Armii Andersa - opowiada pani Maria.

Po wojnie mężczyzna przywiózł obraz ze sobą do Bytomia. Z opowieści mamy bytomianka wie tylko tyle, że krewny miał dostać go w dowód wdzięczności za uratowanie życia. - Dziadek był bardzo z obrazem związany. Darzył go szczególnym sentymentem, ale nigdy nie mówił o nim wiele. Nie wspominał też, kto może być autorem - tłumaczy współwłaścicielka portretu. Dopiero przed śmiercią, przekazując go wnuczkom, zdradził, że sygnatura EM to podpis Edouarda Maneta.

Tak, tego samego, który uważany jest za jednego z prekursorów impresjonizmu i ojca sztuki współczesnej. Tego, którego obrazy niejednokrotnie gorszyły XIX-wieczną mieszczańską publiczność, a teraz „rozchodzą” się za dziesiątki milionów dolarów (obraz „Wiosna” znalazł nabywcę za 65,1 mln dol.). Czy to możliwe, żeby namalował też portret kobiety, który przez 40 lat wisiał w mieszkaniu w jednej z bytomskich kamienic?

- Wiedziałyśmy z mamą, że to dobry obraz, ale w tego Maneta, o którym mówił dziadek, nie uwierzyłyśmy - przyznaje bytomianka. Do tematu wróciła dopiero cztery lata temu. - Najpierw skontaktowałam się przez internet z amerykańskim ekspertem. Na podstawie otrzymanych zdjęć oczywiście nie był w stanie stwierdzić jego autentyczności, ale zachęcił mnie, abym pokazała go specjalistom - opowiada. Jako pierwsze odwiedziła Muzeum Śląskie. Konserwator Anna Ucieklak po zbadaniu obrazu i oddaniu go do konsultacji historykom sztuki, doradziła poddać go dalszym ekspertyzom do muzeów, które posiadają kolekcje malarstwa zachodniego. - Obejrzeliśmy obraz w świetle ultrafioletowym i nic nie wzbudziło niepokoju. Uznaliśmy też, że jest na tyle ciekawy, że należałoby go zbadać dalej, bo może okazać się dziełem sztuki - wspomina Ucieklak.

Pani Maria napisała mejle do placówek w Krakowie i w Warszawie, ale nie były zainteresowane badaniem. W końcu zleciła pierwszą ekspertyzę prywatnie.

Badania podjęła się Teresa Maria Pabis (wtedy jeszcze Teresa Maria Lisek), rzeczoznawca dzieł sztuki, konserwatorka i historyczka sztuki z Krakowa. We wnioskach końcowych liczącej 20 stron analizy napisała: „Wszystkie ustalenia pozwalają stwierdzić, iż mamy do czynienia z oryginalnym obrazem Edouarda Maneta”.

- To bardzo rzadki przypadek. Porównałabym go do znalezienia perły w Bałtyku. To wręcz niemożliwe, ale szczegółowe badania pracy, jej oczywiste walory artystyczne, format, który udało się potwierdzić materiałem źródłowym, analiza sygnatury, budowa technologiczna pracy, identyfikacja modelki oraz znalezienie colour signature, o którym piszą nasi koledzy po fachu, dysponując materiałem porównawczym w zasięgu ręki, wskazują na Maneta - opowiada Pabis.

Jej wnioski potwierdziła inna ekspert, biegła sądowa i rzeczoznawca ministra kultury i sztuki, Ewa Komuszyńska-Nagurska. Mało tego, wartości artystyczne, zabytkowe i historyczne dzieła wyceniła na dwa miliony złotych!

Każda z ekspertyz umocniła panią Marię w przekonaniu, że ma coś wyjątkowego. Obraz przeniosła z domu do skrytki bankowej. Zwróciła się z prośbą o analizę także do prof. Dariusza Markowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ten był jednak ostrożniejszy w formułowaniu wniosków. „Portret kobiety posiada cechy techniki i technologii spójne z malarstwem Edouarda Maneta” - napisał, po czym dodał, że dla przypisania go artyście konieczna jest dodatkowo analiza stylistyczna specjalisty twórczości Maneta.

Z rezerwą podszedł też Instytut Wildensteina w Paryżu, któremu obraz pani Maria wysłała do badań przy wsparciu polskiego i francuskiego marchanda.

- Odmówili wpisania go do katalogu z uwagi na brak udokumentowanego pochodzenia i brak w ich zbiorach wzmianki na temat stworzenia go przez Maneta - opowiada bytomianka. - Z kolei światowe domy aukcyjne nie zainteresują się obrazem, póki ten nie trafi na listę katalogu raisonné artysty - tłumaczy.

Mimo to, pani Maria już wierzy, że dziadek zostawił jej i siostrze dzieło Maneta, ale wątpi już, czy ktoś w Polsce będzie w stanie potwierdzić jego autentyczność. - Chyba dopiero sam Manet musiałby wstać z grobu - ironizuje.

Zdaniem Pabis, problem wynika z tego, że nieznane są koleje obrazu, a eksperci bazują na poszlakach i ustaleniach, na ile pozwala im materiał źródłowy.

- Jeżeli pani dałaby komuś obraz prywatnie i on przeszedłby dalej do rodziny, to już najpewniej nie zostanie odnotowany jako spuścizna po artyście. Takim sposobem niektóre obrazy nie zostają ujęte, a Zachód nie bardzo wierzy, że w Polsce takie cudeńka mogłyby się ostać - przyznaje konserwatorka i historyczka sztuki.

Nie jest to też prawdopodobnie dzieło wystawowe, nad którym Manet pracowałby tygodniami, a raczej szkic intymny olejny stworzony najpewniej podczas jednej sesji.

- To bardziej muzealny obiekt i tak jak „Dama z łasiczką” powinien znaleźć się w muzeum w Polsce - podkreśla Teresa Maria Pabis. - To muzeum też powinno podjąć się dalszych badań, bo ma ku temu większe możliwości - twierdzi.

Panią Marię takie rozwiązanie by satysfakcjonowało. - Bardzo chętnie wypożyczymy obraz, i to gratis. Byłoby dla nas przyjemnością, gdyby mogli podziwiać go inni. A tak pozostaje schowany w skrytce, w banku. I nikt na niego już nie patrzy - mówi bytomianka.

Monika Chruścińska-Dragan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.