Pytają, jak mają w niedzielę dojechać do pracy? W tygodniu tłok. W weekend piechotą przez miasto?

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Spychała
Krzysztof Spychała

Pytają, jak mają w niedzielę dojechać do pracy? W tygodniu tłok. W weekend piechotą przez miasto?

Krzysztof Spychała

Urzędnicy odpowiedzialni za nową organizację miejskiej komunikacji tłumaczą, że pierwsze poranne autobusy i tramwaje również w dni powszednie „wożą powietrze”, więc te kursy zostały przesunięte o 20 do 40 minut. Nie dostrzegli chyba jednak, że wielu łodzian do pracy jeździ nie tylko na ósmą czy dziewiątą rano, ale na szóstą czy na piątą. I że w wielu firmach pracuje się nie tylko od poniedziałku do piątku, ale również w soboty i niedziele.

Przez komunikacyjną rewolucję z pracy wracamy o 20 minut dłużej. A jak dojechać w niedzielę rano, nie wiemy - mówią kobiety pracujące w zakładzie.

Dla Joanny Olczykowskiej, Anny Baszczyńskiej, Marii Gawory i Anny Barczyńskiej pierwsze dni komunikacyjnej rewolucji w Łodzi to - jak same mówią - totalna porażka. A przed nimi jeszcze najgorsze - konieczność dotarcia do fabryki Gillette w sobotę i niedzielę na szóstą rano.

- Pierwszy autobus „99” na Kasprzaka przy Tybury pojawia się w sobotę dopiero o 5.08, do krańcówki na Retkini jedzie 37 minut. Jestem tam o 5.45. A „G1” na Nowy Józefów odjeżdża o 5.40, więc się nie łapię. Na następny czekam do 5.58, a pod Gillette jestem o 6.06 - już spóźniona. Od przystanku powinnam biec, a to ze dwieście metrów. Zanim się przebiorę - pół godziny w plecy - mówi jedna z pań.

A druga dodaje, że jeszcze gorzej jest w niedzielę.

- Próbowałam rozgryźć rozkład - i to jest dopiero dramat. Mieszkam niedaleko al. Bandurskiego. Pierwszy „86” pojawia się tam dopiero ok. 6.20, tramwaje linii 14, 10 i 12 przyjeżdżają między 6.30 a 7.15. Zostaje mi tylko nocny N2, który na Bandurskiego jest około 5.11, a o 5.25 na krańcówce przy Popiełuszki. Wtedy na szóstą zdążę.

Za głowę łapią się natomiast pracownicy Gillette i innych zakładów zlokalizowanych w Łódzkiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej, którzy mają na Nowy Józefów dojechać z odleglejszych rejonów miasta, np. z Chojen, Widzewa czy Stoków. W niedzielę czeka ich podróż dwiema nocnymi liniami, z przesiadką w centrum. Droga do pracy wydłuży im się co najmniej o godzinę, a nawet półtorej.

Ale i podróż w dni powszednie na poranną zmianę, rozpoczynającą się o szóstej, do łatwych nie należy, pomijając nawet przesiadkowe perturbacje związane z dotarciem na krańcówkę na Retkini. Wprawdzie stamtąd między piątą a szóstą mają aż sześć kursów „G1”, ale tak naprawdę pierwsze dwa (o 5.04 i 5.10) są ciut za wcześnie, a ostatni, o 5.58, z kolei za późno. Do trzech pozostałych autobusów z trudem się można wcisnąć na krańcówce. Na Maratońskiej za Popiełuszki nie ma na to szans.

Droga powrotna po pierwszej zmianie (o godz. 14) też do przyjemnych nie należy.

- Wczoraj na Rokicie z pracy wracałam dwie godziny. To jest naprawdę kompletny absurd i paranoja. Niewiele dłużej szłabym na piechotę - mówi Joanna Olczykowska.

Krzysztof Spychała

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.