Przykry powrót Stefana N. Od wyroku za walkę o niepodległość do zarzutów o korzyści seksualne

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Gałasiński
Sławomir Sowa

Przykry powrót Stefana N. Od wyroku za walkę o niepodległość do zarzutów o korzyści seksualne

Sławomir Sowa

Zasłużony działacz opozycji i prominentny polityk ma dziś upokarzające prokuratorskie zarzuty, a w życiu publicznym funkcjonuje pod pogardliwym określeniem "jurny Stefan". Jak to się stało?

Historia bywa okrutna. W październiku 1971 roku sąd skazuje 27-letniego Stefana N. na karę 7 lat pozbawienia wolności za „czynienie przygotowań do obalenia ustroju socjalistycznego przemocą” oraz próbę podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie. 5 kwietnia 2019 roku z Prokuratury Okręgowej w Łodzi wychodzi 75-letni Stefan N. Zarzut: żądanie i przyjmowanie korzyści seksualnych w zamian za użycie swoich wpływów na rzecz dwóch biznesmenów. Jakby czytało się o dwóch różnych osobach. Niezłomny, bohaterski opozycjonista i obciążony upokarzającymi zarzutami polityk u schyłku kariery.

Jest jeszcze akt oskarżenia, przewód sądowy, wyrok. Wszystko może się zdarzyć, a sam zainteresowany twierdzi, że z całą tą seksaferą nie ma nic wspólnego. Ale nie oszukujmy się. Niezależnie od tego, jaki będzie sądowy finał, to, co już poszło w przestrzeń publiczną, to dla Stefana N. śmierć cywilna.

Przywykliśmy, niestety, że prominentnych polityków oskarża się o „złodziejskie prywatyzacje”, nadużywanie wpływów, niejasne interesy, nepotyzm, korupcję. W przypadku Stefana N. o wadze zarzutów nie przesądza wymiar kryminalny, ale obyczajowy. Upokarzający, ośmieszający, dotkliwy szczególnie dla dość sędziwego już człowieka. Mimo wszystkich swoich ułomności, niemądrych wystąpień (słynne mirabelki i szczaw), brutalnych ataków na przeciwników politycznych mógł schyłek kariery zaznaczyć jako kontrowersyjny komentator, a został po prostu „jurnym Stefanem”.

W pewien sposób sam sobie na to zasłużył. Są politycy, którzy potrafią nabroić, ale mimo to budzą sympatię. Ale nie Stefan N. Jako polityk nie stronił od agresywnego języka. Ci, którym zaszedł za skórę, a zaszedł wielu, mają dziś podwójną satysfakcję. Któż współczułby człowiekowi, który przez całe lata dał się poznać jako ktoś bezlitosny i nieprzebierający w słowach? Ile osób w Polsce nadal widzi w Stefanie N. politycznego skazańca z 1971 roku? Niezależnie od tego czy się Stefana N. lubi czy nie, przykro na to wszystko patrzeć.

Sławomir Sowa

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.