Polskie serce ogrodnika Kowalewa

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Dorota Abramowicz

Polskie serce ogrodnika Kowalewa

Dorota Abramowicz

Nosił rosyjskie nazwisko. Jego brat walczył w Armii Czerwonej. Bratanek bił się o wolną Litwę . Teodor Kowalew, nieżyjący już sopocki ogrodnik, czuł się Polakiem. Bo tak naprawdę człowiek sam wybiera ojczyznę.

Helena, wnuczka Teodora rozkłada na stole stare zdjęcia z Wilna. Niektóre podpisane po polsku, inne cyrylicą. - To najbardziej lubię - wyciąga fotografię przystojnego mężczyzny w zawadiackiej czapeczce, kucającego przy krzaku pomidorów. - Takiego dziadka pamiętam. Kochającego swoją pracę, rozmawiającego z roślinami. I przy tym niezwykle oczytanego.

Teodor Kowalew przyjechał do Sopotu w 1947 r. wraz z żoną i dwiema córeczkami. Kiedy uciekał z Wilna, zabrał ze sobą jako najcenniejszą relikwię pierwsze wydanie „Dziadów”. Znał je w całości na pamięć.

Zamieszkał w domu na sopockim cmentarzu komunalnym. Robił to, na czym znał się najlepiej. Hodował rośliny. Do makatki, wiszącej nad łóżkiem, przyczepił pocztówki, przedstawiające ukochane Wilno. Jednak nigdy ani on, ani jego żona, babcia Stanisława, nic nie mówili o swoim wcześniejszym życiu w mieście nad Wilią i o pozostawionej tam rodzinie. Nigdy też do Wilna nie wrócili.

Dopiero wiele lat później zięć Teodora, Jerzy Grzegowski zaczął zbierać fragmenty życiowej układanki rodziny Kowalewów. Po nim pałeczkę przejęli wnuczka Helena i zięć Jerzego, Zbigniew Okuniewski, pasjonat historii, wiceprezes Towarzystwa Przyjaciół Sopotu. W tej opowieści jest jeszcze wiele białych plam, ale od czegoś trzeba przecież zacząć...

Cyryl i jego dzieci

W 1897 roku, za panowania ostatniego z carów Mikołaja II Romanowa, spis powszechny wykazał, że w Wilnie mieszkały 154.352 osoby. Największą grupa narodowościową byli Żydzi (40 proc. mieszkańców), 30,9 proc. stanowili Polacy, 20,1 proc. Rosjanie, 4,2 proc. Białorusini, a 2,1 proc. - Litwini.

Nie sposób dziś sprawdzić, jaką grupę narodowościową zaznaczył Cyryl Kowalew, właściciel dużego gospodarstwa w wileńskiej dzielnicy Zwierzyniec. Jego rodzina związana była z Wilnem od pokoleń. Na cmentarzu Bernardyńskim spoczywa zmarła w 1888 r. krewna, Julia Kowalew, groby przodków Teodora zachowały się także na Rossie.

O żonie Cyryla niewiele wiadomo prócz tego, że zmarła młodo, pozostawiając dziewięcioro dzieci. Najstarszym z nich był Teodor, który według oficjalnych dokumentów urodził się w 1907 roku.

- I tu mamy do czynienia z pierwszym, dziadkowym kamuflażem - uśmiecha się Helena Okuniewska. - Dziadek tak naprawdę był dobrych kilka lat starszy. Gwałtownie odmłodniał, fałszując dokumenty, gdy podczas pierwszej wojny światowej armia carska zaczęła mobilizować kilkunastoletnie dzieci. Dzięki temu uniknął nałożenia rosyjskiego munduru.

Kiedy jednak Wilno stało się polskie, Teodor już się nie wymigiwał od wojska. Służył prawdopodobnie w Pierwszym Pułku Artylerii Lekkiej Legionów Józefa Piłsudskiego. - Pułk ten stacjonował w Wilnie, dziadek na zachowanych zdjęciach stoi przy armacie polowej 75 mm Schneider - wyjaśnia Zbigniew Okuniewski. - Do wojska w tym samym czasie poszli także dwaj inni bracia Teodora.

W cywilu Teodor wraz z braćmi prowadził gospodarstwo ogrodnicze przy ul. Sołteńskiej na Zwierzyńcu. W archiwach można znaleźć zarządzenie prezydenta RP z 19 maja 1932 r. nakazujące wywłaszczenie części gruntów, będących własnością trzech sióstr i czterech braci Kowalewów, w tym Teodora, „na rzecz zakwaterowania wojska”.

Firma ogrodnicza, kierowana przez Teodora, Piotra i najmłodszego z braci, Stanisława świetnie prosperowała. Na jednym ze starszych zdjęć widzimy jeszcze Cyryla, nobliwego, starszego pana siedzącego przed szklarnią w otoczeniu roześmianych synów, jednej z córek i wnuczki.

Pod koniec lat 30. Teodor ożenił się z Polką, Stanisławą z domu Dzieńkowską. Babcia Stasia nie raz wspominała, że w ich domu bywali profesorowie Uniwersytetu Stefana Batorego, z którymi Teodor prowadził długie dysputy.

A potem wybuchła wojna.

Przechowalnia

O kampanii wrześniowej dziadek Teodor też mówił niewiele. Wiadomo, że jako kapral walczył z Niemcami. Jak udało mu się wrócić do Wilna, które od 26 października stało się stolicą Republiki Litewskiej, nie wiadomo. Potem Republika Litewska, wchodząc w skład sowieckiego państwa, zamieniła się w Litewską SSR, a wileńszczyznę objęły masowe represje ludności polskiej. Rodzina Kowalewów, być może dzięki rosyjsko brzmiącemu nazwisku, nie została wywieziona na Syberię. Rok później Wilno zajęły wojska niemieckie.

Wojna wojną, a jeść trzeba. Bracia Kowalewowie ciężko pracowali w gospodarstwie, hodując marchew, ogórki, pomidory. Dopiero wiele lat po wojnie zięć Teodora ustalił, że ogrodnicy w tym samym czasie ściśle współpracowali z Armią Krajową. W szklarniach na Zwierzyńcu ukrywały się osoby, poszukiwane przez Gestapo, takie, którym trzeba było wyrobić nowe, fałszywe dokumenty lub przechować do czasu przerzutu w inne miejsce. - Dziadek, nie bacząc na poważne zagrożenie, ukrywał także Żydów - mówi Helena. - Wiele jest prawdy w stwierdzeniu, że dobro wraca. To jeden z ocalałych po wojnie uratował mu życie.

Rankiem, 7 lipca 1944 r. Teodor zostawił w gospodarstwie ciężarną żonę z maleńką córeczką Lilą i przyłączył się do walk z Niemcami, prowadzonych przez oddziały Armii Krajowej. Sześć dni później akcja Ostra Brama zakończyła się zdobyciem Wilna przez współdziałające z Armią Krajową wojska sowieckie.

I znów Teodor cało wrócił do domu. Pod koniec lipca na świat przyszła Irena, mama Heleny. W świadectwie urodzenia zapisana przez sowieckich urzędników już jako Kowaliow. - Ty jesteś Polak? - zdziwił się człowiek zza biurka. - Nazwisko masz rosyjskie, w Wilnie urodzony, to jesteś nasz.

Rosjanie potrzebowali nowych żołnierzy, którzy mieli uzupełnić zdziesiątkowaną armię. W Wilnie rozpoczęła się masowa mobilizacja. Młodzi akowcy byli wcielani do Wojska Polskiego, lub - według uznania - do Armii Czerwonej. Najmłodszy z braci, Stanisław miał niespełna 19 lat, gdy jako Kowaliow został wcielony do elitarnej, gwardyjskiej jednostki pancernej Armii Czerwonej, która ruszyła na południe, ostatecznie zajmując w kwietniu 1945 roku Wiedeń.

Ucieczka

Zachowało się zdjęcie Stanisława w radzieckim mundurze, z medalami na piersi. Pod nim napis po rosyjsku „Od Moskwy do Berlina 1946”, a na odwrocie, również po rosyjsku „Na pamiątkę od młodszego brata Stienu - 24 luty 1946, Wiedeń”.

Stanisław wrócił do Wilna jako bohater. Prawdopodobnie minął się z Teodorem, który w 1946 r. musiał uciekać do Polski.

- Tę opowieść znamy częściowo z relacji dziadka, przekazanej ojcu, a częściowo dzięki wspomnieniom jego bliskich, którzy zostali w Wilnie - mówi Helena.

NKWD początkowo nie interesowało się Teodorem, rzeczywiście traktując go jak „swojego”. Być może chroniła go także sława brata, bohatersko walczącego na froncie. Ktoś jednak wreszcie musiał dotrzeć do informacji o przedwojennych losach Teodora. I o jego zaangażowaniu w walkę podziemną.

Pewnego dnia na ulicy zaczepił Teodora mężczyzna ubrany w milicyjny mundur. Ogrodnik rozpoznał go dopiero po chwili - był to jeden z Żydów, ukrywanych w czasie okupacji w gospodarstwie na Zwierzyńcu. - Musisz uciekać. Natychmiast! - szepnął milicjant. - Jesteś na liście do wywózki.

Wrócił do domu, zawiadomił żonę. Zaprzyjaźniony lekarz, doktor Ciechanowicz, sam narażając się na represje, wystawił dokument o tragicznym stanie zdrowia dzieci, pomógł szybko załatwić umieszczenie rodziny na liście repatriantów. Zabrali najważniejsze rzeczy, zdjęcia, pamiątki. I starannie owinięty w koc egzemplarz pierwszego wydania „Dziadów”.

Wcześniej tułali się od miasta do miasta, ale dopiero w Sopocie, w 1947 r. znaleźli swój dom.

Zięć szuka prawdy

Piętnaście lat później Jerzy Grzegowski spotkał na ulicy Bohaterów Monte Cassino siedemnastoletnią Irenę, córkę Teodora. Szła ze starszą siostrą, Lilianną, z którą Jerzy pracował w tym samym zakładzie komunalnym. Już po pierwszym spotkaniu wiedział, że trafił na kobietę swego życia. I że zrobi wszystko, by Irena została jego żoną.

Opowieść o kaszubskiej rodzinie Jerzego, urodzonego w 1939 roku w sopockiej kamienicy przy alei Niepodległości, to temat na osobny artykuł. Albo nawet książkę. Dziadek Józef Jan, właściciel sklepów i masarni w Sopocie. Krewni albo walczący pod biało-czerwonym sztandarem w 66 Kaszubskim Pułku Piechoty, albo w Armii Andersa. Albo, jak wielu Kaszubów, wcieleni przymusowo do Wehrmachtu.

W 1945 r. nowa władza przejęła kamienicę. Dziadka Józefa, po donosie, umieszczono w gdańskim więzieniu na Kurkowej. Zmarł tam na tyfus, pochowano go w masowym grobie niedaleko aresztu. Ojciec Jerzego, Bruno trafił do wykorzystywanego przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego obozu Narwik w Gdańsku.

I tu - dziwnym trafem - powtarza się historia, jak z opowieści Teodora. Tylko z innymi bohaterami. Nazwisko Bruna znalazło się na liście osób, które lada dzień miały być wywiezione na Syberię. Uratował go zatrudniony w obozowej kuchni... Rosjanin. Ostrzegł, ułatwił ucieczkę, poradził, by młody Kaszuba ukrył się na jakiś czas na Ziemiach Odzyskanych. Bruno trafił do Połczyna Zdroju, zakładał tam mleczarnię. Dopiero po jakimś czasie wrócił do rodziny, a jego żona, energiczna i silna babcia Agnieszka, odzyskała dom.

Dla Jerzego, doświadczonego rodzinną historią, tajemnica otaczająca teścia stała się wyzwaniem. To on w końcu ustalił, że w Wilnie mieszka rodzina Teodora. I choć bohater Wojny Ojczyźnianej Stanisław umarł młodo, niedługo po powrocie z wojska, to nadal gospodarstwo na Zwierzyńcu prowadził wujek Piotr o nowym nazwisku Kowaliow.

Jerzy zabrał Irenę do miasta, w którym przyszła na świat. Szybko znaleźli wspólny język z synem Piotra, Borysem. Wrócili zachwyceni gościnnością odnalezionych krewnych. Teodor słuchał opowieści, oglądał zdjęcia, czytał listy od brata. Był wzruszony, ale do Wilna nie chciał jechać.

Zmarł w Sopocie, w 1981 roku. Wcześniej odeszła jego żona, Stanisława.

Wujek Borys broni wieży

Styczeń 1991 r. Dziesięć miesięcy wcześniej Litwa ogłosiła Akt Niepodległości. Wileńska rodzina zaprasza wnuki Teodora - Krzysztofa i Helenę do rodzinnego miasta dziadka. Rodzice godzą się na wyjazd, Borys to osoba odpowiedzialna, jest policjantem Republiki Litewskiej.

- Chodziłam do liceum, brat był o kilka lat starszy - wspomina Helena. - Zamieszkaliśmy w centrum miasta, niedaleko wieży telewizyjnej w mieszkaniu syna wujka Borysa, Szurika.

Tego dnia do Wilna wjechały radzieckie czołgi. W nocy z 12 na 13 stycznia tysiące mieszkańców utworzyło żywe barykady przy Sejmie, budynku Litewskiego Radia i Telewizji oraz wieży telewizyjnej, by nie dopuścić do ich zajęcia. Czołgi jednak ruszyły. W walkach zginęło 14 osób, ponad 700 zostało rannych.

- Nie wiedzieliśmy, co się dzieje - opowiada Helena. - O świcie wpadł do mieszkania zmęczony i bardzo zdenerwowany wujek. Zakazał nam wychodzić na ulicę, a potem dał bratu pistolet. Na wszelki wypadek, do obrony.

Kilka lat później Borys opowiadał Zbyszkowi Okuniewskiemu o walkach o wieżę. O determinacji i poczuciu wspólnoty z tymi wszystkimi, którzy gotowi byli oddać życie za niepodległość.

Dlaczego Borys, z rodziny ni to polskiej, ni to rosyjskiej, ale na pewno nie litewskiej ryzykował życie w walce o niepodległość Litwy?

- Powiedział, że najważniejsza dla człowieka jest wolność - wspomina Zbyszek. - Zresztą on na pytanie, kim jest, zawsze odpowiadał: jestem tutejszy.

Bo tak naprawdę człowiek sam wybiera ojczyznę.

***

Wujek Borys zmarł w ubiegłym roku. Od dawna nie ma już babci i dziadka, kontakty z wileńską gałęzią rodziny ustały. Wiele pytań pozostało bez odpowiedzi.

- Chyba już nadszedł czas, by spisać wszystkie historie - mówi Helena, spoglądając na córkę, ośmioletnią Zuzię. - Pojedziemy do Wilna?

Dorota Abramowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.