Jolanta Zielazna

Od drzewka Piastów do drzewa Gąsiorowskich, czyli jak poszukiwanie przodków stało się pasją życia

Paweł Bogdan Gąsiorowski, z pasji genealog i heraldyk, odkrył osiem pokoleń swoich przodków po mieczu, czyli w linii męskiej Fot. Zbiory rodzinne Paweł Bogdan Gąsiorowski, z pasji genealog i heraldyk, odkrył osiem pokoleń swoich przodków po mieczu, czyli w linii męskiej
Jolanta Zielazna

- Odkryłem osiem pokoleń przodków po mieczu, a po kądzieli sięgam średniowiecza - mówi Paweł Bogdan Gąsiorowskim z Bydgoszczy, genealog i heraldyk, sierpczanin z pochodzenia. Swoje poszukiwania prowadzi pół wieku.

"W genealogicznej kniei" - tak zatytułował pan książkę, w której podsumowuje pół wieku swoich badań. Genealogia to knieja? Bo i w jednej, i w drugiej trzeba buszować?
Niewątpliwie, trzeba buszować. Genealogia kojarzy się ludziom przede wszystkim z drzewem genealogicznym. Jednak, gdy człowiek bardziej się zagłębia, analizuje drzewa wielu rodzin - a ja badam kilkadziesiąt - to widzi, że dużo gałęzi jest z sobą splątanych. Rodziny są w najróżniejszy sposób połączone, koligacą się, zwłaszcza na terenie wiejskim, w ramach parafii czy wioski. Ciekawie wygląda to wśród drobnej szlachty mazowieckiej, z której badam przynajmniej kilkanaście rodzin. Są różne, odległe w czasie połączenia. Gdy widzi się trzy - cztery pokolenia wstecz - te związki nie wyjdą, ale gdy prześledzi się dwa - trzy wieki, a nieraz jeszcze "głębiej", to naprawdę wychodzą ciekawe powiązania. Dlatego ten gąszcz określiłem jako "knieja" - wyjątkowo gęsty las.

Pamięta pan, co pana zainspirowało?
Pamiętam dokładnie! Na nauki wysłano mnie do technikum mechanicznego, co od samego początku mi nie pasowało. Ale, skoro mnie wysłano - grzecznie chciałem skończyć.

Powiedzmy od razu, że było to w Sierpcu. Tam się pan urodził, uczył. Z Bydgoszczą związał się później.
Tak, jestem sierpczaninem, Mazowszaninem, który od około 40 lat mieszka w Bydgoszczy, ale sierpczaninem nie przestaję być. Z Bydgoszczą się zrosłem, co - jak podkreślam - daje mi szersze spojrzenie.
Wracając do pytania - w szkole prócz przedmiotów technicznych, które za bardzo mnie nie interesowały, uczyliśmy się też historii. W podręczniku do I klasy było drzewko genealogiczne pierwszych Piastów. Popatrzyłem na nie i myślę: A gdyby tak narysować drzewko Gąsiorowskich?
Zacząłem rysować i przeraziło mnie, jak mało wiem! Od razu przeegzaminowałem na tę okoliczność mojego tatę, który mi różne rzeczy opowiedział. O! To już jakoś wyglądało, ale ciągle było mało, nawet w porównaniu z tym niewielkim podręcznikowym drzewkiem Piastów.
Poszedłem do człowieka z następnego pokolenia - brata mojego dziadka, bo dziadek już nie żył. On też mi różne rzeczy powiedział, miał trochę dokumentów. Później nawiązałem kontakt z organistą, który prowadził księgi. I już w nich buszowałem!

Genealogią zainteresował się więc pan jako młody chłopak, uczeń szkoły średniej.
Właśnie! Dlatego, szczerze mówiąc, osoby, które o tym wiedziały, dziwnie to odbierały. W ich mniemaniu powinienem interesować się sportem, nawet bardziej do przyjęcia byłoby, gdybym chodził na ryby. Ale szperanie po starych aktach?! Siedzi, dziadkami jakimiś się zajmuje... Niektórzy mówili: A daj im spokój! Oni już pomarli, nie ma co ich ruszać! Generalnie - nie było osób, które podzielałyby moje zainteresowania. To nie było wtedy modne, na owe czasy - nietypowe.
Dziś program szkolny zawiera tworzenie przez dzieci pierwszych drzewek genealogicznych. Ale tego bakcyla łapie tylko co któryś z uczniów. Mnie zainspirowało drzewko Piastów. I wsiąkłem.

A do czego doprowadziła pana ta pasja? Ile pokoleń wstecz pan odkrył i ile innych rodzin?
W linii po mieczu (czyli męskich przodków) doszedłem do - powiedzmy - ośmiu pokoleń pewnych i dwóch prawdopodobnych. To ponad 300 lat. Natomiast pewnymi gałęziami z rodziny babci, z rodzin drobniejszej szlachty mazowieckiej, dochodzę nawet do średniowiecza. 16-17 pokoleń wstecz.

Ooo!
A jak się trafi ciekawa rodzina, to znaczy odgrywająca jakąś rolę w społeczeństwie, występująca w różnych dokumentach, grodzkich, sądowych, to można się bardzo głęboko w przeszłość wedrzeć.
Okazuje się, że w normalnych warunkach, jeśli nie było jakichś perturbacji, przemieszczania się, akta są kompletne, można sobie poradzić z prześledzeniem losów rodziny przez około 200 lat.
Od razu powiem - lepiej jest w zaborze rosyjskim i austriackim, najgorzej jest w pruskim.

Dlaczego?
Dlatego, że tu akta były lakoniczne. Na przykład, w akcie ślubu nie podawano rodziców osób zaślubionych, nie podawano, gdzie się urodzili, tylko skąd byli. Jak ktoś był skądś, to w międzyczasie mógł trzy razy zmienić miejsce zamieszkania. Jeśli to było popularne nazwisko i często występujące imię - szukający jest "ugotowany". W zaborze rosyjskim były inne akta, w austriackim inne, ale zawierające więcej treści.
A w zaborze pruskim dopiero po zjednoczeniu Niemiec, w latach 70. XIX wieku wprowadzono urzędowe akta stanu cywilnego. Te już zawierają więcej informacji.

Mówimy o 1874 roku?
Tak. Wcześniejsze kościelne zapisy są lakoniczne. Oczywiście, miały moc prawną, urzędową, ale treści niewiele.

Zainteresowanie genealogią spowodowało, że studiował pan historię?
Najpierw była genealogia, potem historia ogólna. Bo znowu - genealogię trzeba widzieć w kontekście historycznym. To nie może być tylko zrobione drzewko, schemat, bo wtedy przypomina książkę telefoniczną. Ktoś kiedyś powiedział o książce telefonicznej: Bohaterów wielu tylko żadnej akcji (śmiech).
W genealogii potrzebny jest kontekst historyczny. Dobrze jest spróbować wyobrazić sobie, w jakich warunkach ci ludzie żyli, jak sobie radzili. Może natkniemy się na dokument kupna ziemi, domu, dowiemy się, ile za to zapłacili. A jeśli jeszcze ustalimy moc nabywczą tych pieniędzy, to będziemy wiedzieli, czy byli majętni. I tak dalej. Im większe tło historyczne, tym bardziej staje się to opowieścią o rodzinie, a nie tylko suchym drzewkiem.

Bo szukając informacji o przodkach chcemy poznać ludzi, których od dawna nie ma, a my ich w jakiś sposób ożywiamy.
Doskonale to pani ujęła, tak jest! W jakiś sposób nadajemy im życie po życiu na podstawie tego, co uda się nam o nich ustalić, napisać, powiązać fakty.

Dociekając przeszłości naszych przodków możemy się natknąć na różne sprawy, które są przemilczane. Są jakieś niedomówienia, tajemnice, których lepiej nie dotykać. Spotkał się pan z czymś takim?
Może nie były to wielkie tajemnice, ale sprawy, o których mówiło się mniej. Dopiero z czasem dowiedziałem się, że mój dziadek związany był z konspiracją Armii Krajowej w wiosce Babiec Piaseczny pod Sierpcem. Okazało się, że tam większość jakoś tej konspiracji dotknęła. Oni się dobrze zorganizowali może nie po to, by czynnie walczyć, ale w mądry sposób stosować bierny opór przed tym, co się działo.
Potem podobny opór był przed komuną. Dlatego po wojnie doszło tam do wydarzeń, o których też dowiedziałem się po latach, że dziadka zamknięto, wieś nowej władzy ludowej nie popierała. Prąd dostali jako jedna z ostatnich wiosek w powiecie, mimo że sąsiadowali z miastem. Za to do domów dotarła sieć "kołchoźników", czyli głośników, przez które prócz informacji i bieżących ogłoszeń prowadzona była indoktrynacja.

Lata 70. XX wieku, gdy pan zaczął wypytywać o przeszłość, to był też czas, gdy o niektórych sprawach z nieodległej przeszłości jeszcze nie mówiono, nie chwalono się nimi.
Na dodatek byłem jeszcze młody. Nawet, gdy coś się wymknęło, zaraz zastrzegano: Ale nie rozmawiaj o tym z nikim w szkole.
Nie należało chwalić się, że ktoś z rodziny był w armii Andersa. Mojej babci brat był, walczył pod Monte Cassino. Nie należało chwalić się rodziną w Stanach, choć przychodziły listy. Babcia miała trzy siostry w Stanach. Zresztą, w każdej rodzinie byli krewni w Ameryce, bo na przełomie XIX i XX wieku była duża emigracja zarobkowa.
Były takie czasy i jakoś się z tym żyło.

Nie odkryłem jakichś wielkich, skrywanych rewelacji, bo chyba ich nie było. Były za to inne niespodzianki. Doszukałem się, na przykład, że para moich praprapradziadków zmarła jednego dnia, w 1855 roku, na cholerę. Oni i ich najmłodsze dziecko. Zostawili małe dzieci, najstarsza córka miała kilkanaście lat, musiała zaopiekować się młodszym rodzeństwem. To była moja praprababcia.
Trafiłem na to, analizując akta strona po stronie. Okazało się, że we wsi Białoskóry umierało wtedy dużo więcej ludzi, niż gdzie indziej. Panowała wówczas cholera, ale w innych wioskach tylu zgonów nie było. Zmarłych nie chowano na cmentarzach parafialnych, ale powstawały cmentarzyki choleryczne.
Moje odkrycie zaskoczyło ówczesnego proboszcza parafii. Napisałem o tym informację w gazetce parafialnej. Mieszkańcy byli zszokowani moimi ustaleniami, bo nikt już o tym nie wiedział. Minęło półtora wieku.

Ziemia Sierpecka to pana korzenie. Ale interesują pana też Kujawy.
W okolicach Radziejowa w gminie Dobre są rodziny, z których pochodzi moja teściowa. Bliżej Bydgoszczy, we Wtelnie mieszkali przodkowie mojego teścia. Jego mama była z Wtelna, z Urbańskich, a tejże mama - z Gordonów. Tam jest tych Gordonów.... Mnóstwo! Kiedyś przetrząsnąłem w archiwum akta USC i wcześniejsze z Wtelna. Udało mi się wygenerować z dziesięć gałęzi Gordonów. Gdybym zagłębił się bardziej i akta by na to pozwoliły, pewnie niektóre gałęzie udałoby się połączyć.

Po pół wieku buszowania w genealogicznej kniei można powiedzieć, że stało się to przygodą pana życia?
Przygodą, ale i normalnością. Po prostu robię to, a nie robię innych rzeczy. Moich bliskich już nie dziwi, że "robię" coś w genealogii, bo zawsze tak było. Mam nazbierane sporo materiału z archiwów, który jeszcze nie jest "przerobiony". Plus to, co doszukam w internecie wystarcza, by ciągle coś drążyć. Aczkolwiek czasami wyskakują takie "kwiatki", że potrzebny jest mi jeden akt, by coś sprawdzić. A tu archiwa zamknięte...

Czyli minął już ten czas, jak bywało przed laty, kiedy ktoś do pana przychodził, pytał, czy jest Paweł i słyszał, że Paweł jest na cmentarzu, albo w archiwum, albo...
(śmiech) ... Sięga pani do tego, co napisałem w książce. Ciężko mi teraz, że nie mogę, przykładowo, do mojego Sierpca jechać... Ale gdy gdzieś jestem, to cmentarze penetruję. Znajduję nie tyle odległych przodków, bo groby, które przetrwały już dawno znalazłem, ale osoby, z którymi albo sam jestem spokrewniony, albo związane z jakąś rodziną, która mnie z innych przyczyn interesowała. Także rodziny niespokrewnione, ale potem okazywało się, że jakoś skoligacone z moją. Tu właśnie wychodzi "knieja". Na szczęście, na cmentarzu nie ma ochrony danych osobowych, szaleństwa dzisiejszych czasów. Generalnie, na drzewie - genealogicznym - siedzę często.

***

Paweł Bogdan Gąsiorowski, z zamiłowania genealog i heraldyk, z wykształcenia historyk (UMK). Autor blisko dwustu publikacji z dziedziny genealogii, przewodników turystycznych, regionaliów. Był w komitecie założycielskim Bydgoskiego Towarzystwa Heraldyczno-Genealogicznego (1993 r.), inicjator utworzenia Konfraterni Sierpeckiej w Bydgoszczy.

28 .01. o godz. 18 w Kujawsko-Pomorskim Centrum Kultury w Bydgoszczy odbędzie się spotkanie poświęcone nie tylko książce "W genealogicznej kniei". Będzie ono dostępne na profilu Facebook i kanale YouTube KPCK.

Jolanta Zielazna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.