Obywatel na straży prawa. Złapie złodzieja, zatrzyma pijanego kierowcę

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Zatwarnicki
Andrzej Plęs

Obywatel na straży prawa. Złapie złodzieja, zatrzyma pijanego kierowcę

Andrzej Plęs

Piotr Staszkiewicz: - Nissan jechał zygzakiem, kierowca był tak pijany, że ledwo trzymał kierownicę w rękach.

W grudniu ub. roku trzej mieszkańcy Stalowej Woli zaalarmowali oficera dyżurnego komendy policji, że właśnie zatrzymali kierowcę forda transita, który chwilę wcześniej uszkodził sygnalizator świetlny na skrzyżowaniu ul. Podskarpowej z Brandwicką. Nie bez podstaw założyli, że 25-latek z powiatu niżańskiego siadł za kierownicę „pod wpływem”, policjanci byli na miejscu natychmiast. I rzeczywiście - kierowca transita miał we krwi 2,6 promila alkoholu. A jeszcze w pojeździe - opróżnioną w połowie półlitrówkę.

Odwagą wykazała się trójka mieszkańców Wielkich Oczu, którzy mimowolnie stali się świadkami napadu na tutejszy Bank Spółdzielczy. Z początkiem 2014 roku do budynku wszedł zamaskowany mężczyzna z pistoletem w dłoni. Od pracowników banku zażądał pieniędzy i w zasadzie nikt by im nie miał za złe, gdyby żądania napastnika spełnili. Tymczasem ci stawili opór, jeden z bankowców dostał postrzał w ramię, drugi zdążył uruchomić alarm antynapadowy, który oprócz tego, że postawił na nogi policję, to jeszcze automatycznie zablokował drzwi. Zamkniętych drzwi napastnik nie zdołał sforsować, salwował się ucieczką przez okno, ale ta zwłoka dała policjantom czas na dojazd do miejsca zdarzenia. Bandyta zdołał wyskoczyć oknem, natknął się na policjanta, zdołał wsiąść do radiowozu, pewnie z nadzieją na ucieczkę, ale w tym momencie powstrzymało go dwóch przypadkowych świadków zdarzenia.

Podobną odwagą i przytomnością umysłu wykazał się w marcu 2013 roku mieszkaniec Fredropola, który zdołał zatrzymać sprawcę napadu na miejscowy bank. Bandzior wszedł do budynku, zażądał gotówki, wobec oporu personelu rozpylił gaz. Spłoszył go włączony alarm, ale wcześniej przygotował plan ucieczki: pozostawionym pod bankiem rowerem próbował dotrzeć do swojego samochodu. Nie dotarł, bo zatrzymał go świadek zdarzenia.

Do jednego z niewielkich sklepików w Rzeszowie wszedł 16-latek, stojącemu mężczyźnie za ladą pomachał nożem i krzyknął: „dawaj pieniądze, mi już na niczym nie zależy”. Dostał plik banknotów i wyszedł. W tym momencie sprzedawca telefonicznie zaalarmował policję, po czym wybiegł ze sklepu, dogonił i „przyglebił” napastnika. I poczekał na patrol.

Ponad 2,5 promila miał kierowca renaulta, który uderzył w ogrodzenie posesji na ul. Kwiatowej w Rzeszowie, ale uparcie próbował jechać dalej. Nie pojechał, zatroskany przechodzień chciał sprawdzić, czy kierowca nie doznał uszczerbku na zdrowiu, podszedł, wyczuł woń alkoholu, uniemożliwił kierowcy podróż. Resztę zrobiła policja.

3 promile miał mieszkaniec Mielca, który nie tylko w tym stanie wsiadł na rower, ale próbował wozić na foteliku dziecięcym swoją czteroletnią córeczkę. Nie powoził, bo zatrzymał go inny mielczanin.

Łowcy piratów drogowych

Jeden z mieszkańców gminy Brzostek ma proobywatelskie hobby: jeździ drogami powiatowymi i czyha na łamiących przepisy drogowe. Kamera w jego samochodzie rejestruje zachowania piratów, nagranie trafia do komendy policji z anonimowego źródła, policjanci na ekranie widzą przebieg zdarzenia, czas i miejsce, a przede wszystkich samochód i jego rejestrację. Niejednego tamtejszego użytkownika dróg zaskoczyło wezwanie do komendy, bo przecież nie został na drodze zatrzymany, żaden patrol nie interweniował, na fotoradary bardzo uważał. A jednak… Z tym, co widać było na filmie, nie dało się dyskutować, sypnęły się mandaty i punkty karne.

Brzostecki szeryf drogowy nie jest jedynym w kraju. Po 2014 roku, kiedy policja rzuciła w przestrzeń hasło „Stop Agresji Drogowej”, a niewielkie wideorejetratory stały się taniutkie i powszechnie dostępne, w kraju nastąpił wysyp drogowych filmowców. Po powiecie jasielskim obywatelsko patroluje drogi trzech takich, w tym ten szczególnie gorliwy z Brzostka, który w 2016 roku przesłał policji ponad 330 nagrań.

Jeden z ostatnich przypadków ujęcia obywatelskiego miał miejsce w środę w Bachórzu. Piotr Staszkiewicz, funkcjonariusz Straży Miejskiej w Przemyślu, jechał późnym popołudniem do apteki w Dynowie po lekarstwa dla chorego syna. W Bachórzu nagle zrobił się korek. Okazało się, że pojazdy miały problem z wyminięciem nissana patrola, który poruszał się slalomem.

- Kiedy zacząłem go wymijać, zauważyłem, że kierowca ledwo trzyma kierownicę w rękach - relacjonuje pan Piotr. - Zwolniłem i nakłoniłem go, aby się zatrzymał. Gdy podszedłem do nissana, szybko się zorientowałem, że kierowca jest kompletnie pijany. Powiedziałem, że nie działają mu światła. Wykorzystując jego nieuwagę, wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki.

Staszkiewicz zadzwonił pod numer alarmowy 112, potem pod 997, jednak patrol był w innym rejonie i policja nie przyjeżdżała. W tym czasie kierowca nissana zadzwonił po swoich znajomych.

- Próbował uciekać, ale był tak pijany, że miał problemy z ustalaniem na nogach. Musiałem go trzymać, aby nie wtoczył się na ulicę. Miałem obawy, policja nie przyjeżdżała, a koledzy tego pana byli w drodze. Pomyślałem, że jak zjawią się pierwsi, to może być niebezpiecznie.

Koledzy zatrzymanego przyjechali równo z policją. Badanie alkomatem wykazało, że 30-letni mieszkaniec pow. rzeszowskiego ma w organizmie ponad 3 promile alkoholu, a wcześniej stracił już prawo jazdy.

Pan Piotr twierdzi, że gdyby drugi raz znalazł się w podobnej sytuacji postąpiłby tak samo. - Kiedy czekaliśmy na przyjazd policji, poboczem wracali ludzie z kościoła. Pomyślałem, że ten człowiek mógł wjechać w nich. Szokujące było też jego poczucie bezkarności. Policjantom powiedział, że nie ma prawa jazdy, bo ich koledzy w mundurach mu zabrali za jazdę na podwójnym gazie. On skupuje miód po bieszczadzkich wsiach i częstowany jest przez pszczelarzy szklaneczką wyrobu domowej roboty, więc dla grzeczności nie odmawia.

Ujęcie obywatelskie nie znaczy wszechwładza

Proobywatelskie skądinąd, pobłogosławione prawem zachowanie, bywa wykorzystywane do celów innych, niż dobro wspólne, albo wręcz nadużywane.

Instytucję ujęcia obywatelskiego mocno nadużywano podczas wojny warszawskich taksówkarzy korporacyjnych z kierowcami Ubera. Ci pierwsi zatrzymywali tych drugich, uniemożliwiali im prowadzenie samochodu, po czym wzywali policję. Uzasadnienie: nielegalny, bo bez licencji, przewóz osób przez kierowcę Ubera. Czasem wystarczyło tylko podejrzenie: dwoje ludzi w samochodzie? To pewnie kierowca Ubera i jego pasażer. W ten sposób taksówkarze zablokowali również samochód, w którym małżeństwo jechało na lotnisko kupić bilety.

Nadgorliwością wykazali się pracownicy firmy ochroniarskiej z nadgranicznego Zgorzelca, którzy obywatelsko (?) ujęli młodego człowieka o bliskowschodniej urodzie. Czym pochwalili się na portalach społecznościowych. Był początek 2016 roku, kiedy przez Polskę przetaczała się fala lęków przed syryjskimi (i nie tylko) uchodźcami i terrorystami. Zatrzymali, zażądali okazania dokumentów (do czego nie mieli prawa), po czym przekazali młodego człowieka Straży Granicznej. Okazało się, że to student niemiecki, legalnie przebywający na terenie RP. Zarówno władze Zgorzelca, jak i strażnicy graniczni alarmowali, że ochroniarze dokonali bezprawia: zatrzymali człowieka „za wygląd”, bo przecież nie dokonał żadnego przestępstwa.

Coraz częściej korzystamy z art. 243 kodeksu postępowania karnego, który daje nam prawo do tzw. ujęcia obywatelskiego. Socjologowie zwracają uwagę, że to znak, że przełamujemy narodową niechęć do współpracy z (każdą) władzą, ale może to oznaczać też kolejną odsłonę zjawiska „Polak Polakowi wilkiem”. Policję z jednej strony cieszy nasza rosnąca obywatelskość, bohaterów obywatelskich ujęć nagradza, a z drugiej - pojawia się obawa, że samozwańczy szeryfowie mogą uczynić tyleż dobrego, co złego.

Andrzej Plęs

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.