Małgorzata Oberlan

Niemoc służby zdrowia to moc znachorów. „Wyleczą” wszystko

Uzdrowiciel Krzysztof K.  „leczył” przykładając ręce do chorych miejsc. Temperaturę zbijał ... przez telefon. Teraz schedę przejął po nim syn Fot. 123RF/zdjęcie ilustracyjne Uzdrowiciel Krzysztof K. „leczył” przykładając ręce do chorych miejsc. Temperaturę zbijał ... przez telefon. Teraz schedę przejął po nim syn
Małgorzata Oberlan

Zapaść publicznej służby zdrowia powoduje, że miliony Polaków korzystają z usług różnych uzdrowicieli. Już w 2012 roku przyznawał się do tego w badaniu OBOP prawie co czwarty z nas.

Chory kręgosłup? Też pomagam. Co drugi klient ma zaburzony kręgosłup. U brata też chory? Zapraszam oboje. Cena za wizytę: 100 złotych - zachęca pan Daniel. I szybko uściśla: „100 złotych od osoby”.

Moc z pokolenia na pokolenie

Pan Daniel ma gadane niczym mistrz marketingu bezpośredniego. Tymczasem jest „tylko” mistrzem bioterapii, jak się przedstawia. Prowadzi w gabinet na zapleczu dawnego zakładu przemysłowego.

To ten sam gabinet, w którym przyjmował jego ojciec, Krzysztof K., skazany przez sąd karny, w 2014 roku, uzdrowiciel. Mężczyzna doprowadził na skraj kalectwa 6-letnią dziewczynkę. Prawomocnym wyrokiem toruńskiego sądu miał na 3 lata zamknąć swoją uzdrowicielską działalność. Czy to zrobił? Można mieć wątpliwości.

Krzysztof K. zmarł w marcu ubiegłego roku. Gdy rozmawiam z jego synem, jako potencjalnie zainteresowana uzdrowieniem kręgosłupa, sam zdradza niepokojące fakty.

- Tata już pani nie przyjmie, ale ja mogę pomóc. Mam doświadczenie, bo praktykowałem z ojcem przez trzy lata przed jego śmiercią - mówi pan Daniel.

Potwierdza to, o czym głośno było nie tylko w Toruniu. Skazany Krzysztof K. nie przestał uzdrawiać. Swą „cudowną mocą” obdarowywał kolejne osoby. Rzecz jasna, nie za darmo.

Podczas procesu sądowego wyszło na jaw, że ten 53-letni wówczas mężczyzna, „leczący” ludzi energią od ponad dwudziestu lat, to tak naprawdę mechanizator rolnictwa.

Tata już pani nie przyjmie, ale ja mogę pomóc. Mam doświadczenie, bo praktykowałem z ojcem przez trzy lata przed jego śmiercią

Tytuł bioenergoterapeuty zdobywał dopiero... w trakcie trwania sprawy sądowej. Cudowną moc w rękach i umyśle Krzysztof K. rzekomo odziedziczył po swej matce - znachorce.

Po ratunek do Krzysztofa K. przyjeżdżali ludzie najróżniejszych profesji: od krawców po nauczycieli. Za wizytę płacili 50-100 zł. Uzdrowiciel energią swych rąk „leczył” ich obolałe kręgi, migoczące przedsionki, a nawet nowotwory.

Cuda czynił przez telefon

O tym, jakim zaufaniem klientów cieszył się Krzysztof K., najlepiej świadczą zeznania, które w sądzie złożyli rodzice 6--letniej dziewczynki.

Przeczytaj dalszą część artykułu.

Pozostało jeszcze 67% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Małgorzata Oberlan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.