Magia tatrzańskich szczytów: tajemnice skalnego Mnicha nad Morskim Okiem

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Matusik
Marek Lubaś-Harny

Magia tatrzańskich szczytów: tajemnice skalnego Mnicha nad Morskim Okiem

Marek Lubaś-Harny

Szczyt Mnicha od początku pobudzał fantazję pierwszych eksploratorów Tatr. Skąd ta nazwa? A Najmłodszy ze zdobywców Mnicha miał siedem lat, najstarszy osiemdziesiąt siedem.

Mnich nad Morskim Okiem nie imponuje wysokością. Przekracza wprawdzie nieco 2 tysiące metrów, ale w sąsiedztwie gigantycznych Mięguszowieckich Szczytów i Cubryny wygląda jak mikrus, za to z charakterem. Jeśli tylko pozwala na to pogoda, jego sylwetka natychmiast rzuca się w oczy każdemu, kto stanie na brzegu Morskiego Oka. Od ponad stu lat pobudza wyobraźnię poetów i zwykłych turystów, zauroczonych jego niezwykłym kształtem. A przede wszystkim jest jedną z legendarnych gór polskiego taternictwa. Na jego ścianach stawiało ono swoje milowe kroki.

Latający kapelan zakonnic

Już w początkach XIX wieku Mnich nad Morskim Okiem zainteresował poetę Seweryna Goszczyńskiego, jednego z pierwszych piewców Tatr w literaturze, który poświęcił mu długi wiersz utrzymany w romantycznej manierze:

…A ja, okryty wieczną tajemnicą,
Ubrany w habit, z tą, ot, księgą duszą
Siedzę nad ciemną moją kropielnicą,
Gram z piorunami, śpiewam sobie z burzą,
Widzę świat z góry i śmieję się z cicha,
Gdy mówią: patrzcie na skalnego mnicha -
Bo ja zakonnic jestem kapelanem…

Przypomnijmy, że Goszczyński to także autor słynnego „Dziennika podróży do Tatrów”, od którego rozpoczął się rozkwit literatury tatrzańskiej i szczególna rola Tatr w kulturze polskiej.

Cóż jednak miało oznaczać, że tatrzański wierzchołek jest „zakonnic kapelanem”? No, chyba że uwierzymy legendzie i przyjmiemy, iż to skamieniały prawdziwy mnich, kameduła z Pienin, który przyfrunął tu na skonstruowanej przez siebie machinie latającej.

Brat Cyprian, przez bajarzy nazywany „latającym mnichem”, jest postacią historyczną. Naprawdę nazywał się Franz Ignatz Jäschke, urodził się w początkach XVIII wieku w obecnych Polkowicach na Dolnym Śląsku, ukończył studia medyczne we Wrocławiu, a potem przywdział habit i żył w Czerwonym Klasztorze po słowackiej stronie Dunajca, na granicy Pienin i Magury Spiskiej.

Był to człowiek wielu talentów. W klasztorze pełnił obowiązki lekarza, cyrulika i aptekarza. Uprawiał zioła, z których sam sporządzał leki. Posiadł sztukę produkcji luster. Był też znany jako botanik, pierwszy badacz pienińskiej flory. Opisał prawie 300 gatunków roślin żyjących w tych górach, a jego zielnik zachował się do dziś w muzeum w Łomnicy Tatrzańskiej. Tego widocznie było mu za mało, skoro ponoć własnoręcznie zbudował lotnię i przeleciał na niej przez Dunajec z wierzchołka Trzech Koron aż na klasztorny dziedziniec. To ostatnie jest jednak najprawdopodobniej wymysłem, bo wiarygodne ślady owego urządzenia się nie zachowały, oprócz jednego zapisku z epoki, w którym jest mowa o spaleniu „diabelskiej machiny” na rynku w Białej Spiskiej i osadzeniu jej konstruktora w lochu.

Na tych motywach obdarzeni wyobraźnią literaci (m.in. Jan Wiktor) zbudowali opowieść, jakoby świątobliwy mnich w zwierciadle własnej roboty ujrzał piękną pastereczkę i za podszeptem diabła, mimo że głos z Nieba go ostrzegał, poleciał na spotkanie z nią aż do Doliny Morskiego Oka. Tam zaś uderzył w niego piorun niebieski, zamieniając chutliwego mnicha w skałę. Chyba jednak bajka, z której wynika, że zakonnicy są z zasady podatni na pokusy, a pasterki z natury rozwiązłe, obecnie jest nie do przyjęcia ani dla prawicy, ani dla lewicy i powinna być zakazana.

Pierwszy na szczycie

Wróćmy zatem do sprawdzonej prawdy historycznej, która mówi, że pierwszym zdobywcą Mnicha był Jan Gwalbert Pawlikowski, także wszechstronnie utalentowany, bo i polityk, i taternik wcale wybitny, i publicysta. Przede wszystkim zaś wielki orędownik ochrony tatrzańskiej przyrody, autor znanego eseju „Kultura i natura”, jeden z pierwszych pomysłodawców utworzenia w Tatrach parku narodowego. Kochał je miłością zaborczą, był gorącym zwolennikiem „zachowania pierwotności Tatr”. Uważał, że za dostęp do nich trzeba zapłacić solidnym wysiłkiem, sprzeciwiał się wszelkim ułatwieniom i komercyjnym zapędom. Pytał: „Czy z płócien Matejki robilibyśmy worki na kartofle?”. Pisarz Andrzej Bobkowski nazwał go nawet z tej racji „starym pawianem z Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego”.

Warto jednak pamiętać, że choć głosił ideę „zachowania pierwotności Tatr”, Jan Gwalbert Pawlikowski nie był wariatem, ogarniętym ochroniarską manią, ale człowiekiem myślącym i postępującym racjonalnie, a przy tym wszechstronnie wykształconym. Ukończył studia rolnicze w Wiedniu, ale studiował także na UJ historię literatury, a doktorat uzyskał z prawa. Był wykładowcą akademickim, m.in. we Lwowie, ale doskonale radził sobie także w działalności praktycznej, zarządzając położonym w okolicach Przemyśla rodzinnym majątkiem, na który składało się 17 folwarków, obejmujących ponad 8,5 tysiąca hektarów.

Fascynacji Tatrami uległ już we wczesnej młodości, być może pod wpływem Adama Asnyka. Jako 16-latek wraz z tym znacznie od siebie starszym poetą chodził po Tatrach, dokonując wspólnie z nim m.in. drugiego wejścia na Wysoką od Wagi. W późniejszych latach dokonał pionierskich wejść na Łomnicę północną ścianą czy na Durny Szczyt z Doliny Dzikiej, a także na Szatana.

Budowie kolejki na Kasprowy zapobiec mu się nie udało. Poniósł także porażki w bataliach przeciwko budowie szosy do Morskiego Oka i instalacji sztucznych ułatwień na Orlej Perci. Zostawił jednak po sobie w Zakopanem trwały ślad, jakim jest zbudowany na jego zamówienie Dom pod Jedlami na Kozińcu. Zaprojektowana przez Stanisława Witkiewicza willa była jedną ze sztandarowych realizacji stylu zakopiańskiego. Pawlikowski, patriota, a przy tym miłośnik góralszczyzny, był jego wielkim entuzjastą.

Na Mnicha wspiął się jako niespełna dwudziestolatek w towarzystwie słynnego przewodnika-zdobywcy Macieja Sieczki latem roku 1879, a może 1880, co do tego nie ma pewności. Stąd też niepewna jest data początku nowoczesnego polskiego taternictwa, za jaki uważany jest wyczyn przyszłego teścia Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.

Od ślusarzy do tancerzy

Także w czasach późniejszych śmiały kształt Mnicha przyciągał jednostki wybitne. W marcu roku 1910 doczekał się pierwszego wejścia zimowego, w którym brali udział m.in. Walery Goetel i Henryk Bednarski.

Goetel, wybitny uczony, geolog, późniejszy rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, a po II wojnie światowej prorektor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, był autorem powiedzenia: „Zdobywanie gór jest sztuką miłości, motywem tożsamości, tworzeniem siebie”.

Z kolei Bednarski, z zawodu mistrz murarski, człowiek prosty, ale na swój sposób błyskotliwy, w Zakopanem osiadł po ucieczce z zaboru rosyjskiego, bo nie chciał służyć w carskiej armii. Bardzo silny i sprawny, wyróżniał się zarówno jako narciarz, jak i wspinacz, pokonał m.in. jako pierwszy południową ścianę Zamarłej Turni. W Zakopanem znany był z zachowań niekiedy niekonwencjonalnych. Pewnego razu np. (jako pan już niemal 50-letni) pozował do zdjęcia na nartach… nago. W czasie wojny więziony przez hitlerowców w Auschwitz i Dachau, zmarł z wycieńczenia krótko po wyzwoleniu obozu.

Do historii taternictwa przeszły też zmagania ze wschodnią ścianą Mnicha, w swej górnej części niemal zupełnie gładką, a pod wierzchołkiem przewieszoną. Jako pierwsi, omijając największe trudności, pokonali ją w czasie okupacji słynni „pokutnicy” Czesław Łapiński i Kazimierz Paszucha, przy okazji strącając zawieszoną na niej przez Niemców ogromną drewnianą swastykę.

Ze wschodnią Mnicha związane jest wreszcie nazwisko Jana Długosza. Już za życia stał się on taternicką legendą, zwłaszcza po dokonaniu wraz z alpinistami brytyjskimi pierwszego przejścia słynnego filara Frêney w masywie Mont Blanc. Także jego tatrzańskie dokonania, zwłaszcza na Kazalnicy i właśnie na Mnichu, należały do najwybitniejszych w historii taternictwa. W roku 1955 Długosz i Andrzej Pietsch pokonali wschodnią ścianę Mnicha środkiem, słynnym „wariantem R”, wprost przez główne trudności. Dokonali tego techniką hakową. W najtrudniejszym miejscu poradzili zaś sobie, wiercąc w brzuchu Mnicha dziury i osadzając w nich specjalne nity, na których wieszali ławeczki. Z tego powodu niektórzy konserwatyści przezwali ich pogardliwie „ślusarzami”.

Długosz z powodzeniem próbował sił także w literaturze. Jego górskie opowiadania, zebrane w tomie „Komin Pokutników”, są dziś najbardziej chyba kultową pozycją w polskiej literaturze taternickiej. Dla swojego pokolenia polskich wspinaczy był ikoną. Tym większym szokiem była śmierć Długosza niespełna 7 lat po wyczynie na Mnichu. Zginął na przepaścistej, ale łatwej grani Kościelców w trakcie kursu wspinaczkowego dla żołnierzy dywizji desantowej, na którym był instruktorem.

Mnich do dziś jest magnesem zarówno dla ambitniejszych turystów (choć to nie całkiem legalne), jak i najbardziej ekstremalnych wspinaczy. Ponieważ teraz wszyscy chwalą się tym w internecie, wiemy, że najmłodszy (prawdopodobnie) ze zdobywców Mnicha (oczywiście przez jego łagodniejsze plecy) miał lat 7, a najstarszy (prawdopodobnie) - 87. Zaś środek wschodniej ściany, na którym pierwsi zdobywcy uprawiali „ślusarstwo”, dzisiejsi ekstremiści przechodzą, tańcząc wyłącznie na czubkach własnych palców. a ą

Marek Lubaś-Harny

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.