"Lombardię mamy u nas już od czterech tygodni". Reportaż z oddziału covidowego krakowskiego szpitala im. Żeromskiego

Czytaj dalej
Fot. Szpital im. Żeromskiego
Marek Kęskrawiec

"Lombardię mamy u nas już od czterech tygodni". Reportaż z oddziału covidowego krakowskiego szpitala im. Żeromskiego

Marek Kęskrawiec

Pojechałem zobaczyć, jak naprawdę wygląda oddział, na którym leżą „statyści”, jak nazywa chorych na koronawirusa Edyta Górniak. Trzeba przyznać, że to nie statyści, ale świetni aktorzy, zwłaszcza ci najstarsi, którzy duszą się na zawołanie na sali covidowej SOR-u w Szpitalu Specjalistycznym im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.

FLESZ - Nowa szczepionka położy kres pandemii?

Muszę się rozebrać do bielizny. Potem wkładam gruby, nieprzepuszczalny kombinezon ze ściągaczami. Zapinam go dokładnie, po szyję, na zamek i rzepy. Wkładam ochraniacze na buty i dodatkowo zabezpieczam końcówki taśmą samoprzylepną. Zakładam maskę z filtrem i gogle, a na koniec cienkie, dokładnie przylegające rękawiczki i je również zaklejam dla bezpieczeństwa taśmą. Słyszę niewyraźnie, co mówi do mnie spod maski stojący obok młody lekarz. Wyłapuję jednak najważniejszy komunikat. Mam bardzo uważać podczas rozbierania się z kombinezonu, bo wtedy najłatwiej się zakazić. Najlepiej, jakbym po wyjściu z sali poczekał na kogoś, kto pomoże zrobić to w najbardziej bezpieczny sposób.

Jestem gotowy do wejścia. Efektem ubocznym szczelnej bariery, jaka odgradza mnie teraz od całego świata, jest uczucie oszołomienia, gdy całe ciało nagle zaczyna się pocić, gogle wraz z maską ściskają nos, na którym tkwią dodatkowo moje okulary, które ciężko już teraz poprawić. Na szczęście organizm dość szybko przyzwyczaja się do tych ekstremalnych warunków. Odzyskuję kontrolę nad sobą i wchodzę z ratownikiem medycznym i pielęgniarką na SOR. Trafiam ponoć na w miarę spokojny moment, bo przed wjazdem dla karetek stoją tylko dwa ambulansy. Najczęściej jest dużo gorzej, a w kolejce potrafi stać po pięć, sześć karetek, a ratownicy czekają w kostiumach ufonautów po sześć, a nawet więcej godzin. Nie korzystają ze szpitalnych łazienek, bo ich kombinezony mogą być skażone, więc kierujący SOR-em lek. med. Łukasz Litwa postarał się dla nich o przenośne toalety.
[polecane]20950260[/polecane]

- Niby człowiek powinien spodziewać się wszystkiego, jeśli zdecydował się wybrać właśnie taki zawód - mówi mi jeden z ratowników stojących pod drzwiami SOR-u - ale naprawdę nie myślałem, że przeżyję kiedyś takie ekstremalne doświadczenie. Siedzę godzinami w tym pancerzu, zmęczony i śmierdzący. Widzę, jak cały ten system się ugina, jak coraz więcej z nas ma już dość. Kiedy wracam do domu, po prostu milczę. Dzieci i żona obchodzą mnie łukiem, starają się być wobec mnie jak najmilsi i tolerancyjni, ale czuję, że im również udziela się ta zła energia, którą wnoszę do domu. Boże, niech to się wreszcie skończy. Mój akumulator jest już na wyczerpaniu.

Permanentny łóżkowy overbooking

Przechodzimy przez drzwi, za którymi zaczyna się strefa skażona, czyli mały oddział z sześcioma łóżkami, gdzie trafiają wszyscy pacjenci z gorączką, kaszlem, bólem głowy i mięśni, utratą węchu i smaku oraz problemami z oddychaniem. To najwęższe gardło w całym szpitalu, tu odbywa się selekcja. Niby wiadomo, że każdy z leżących tu pacjentów ma koronawirusa, ale dopóki po kilku godzinach nie przyjdzie wynik testu, nie można ich zabrać na górę, gdzie są docelowe trzy oddziały covidowe. Na SOR-ze wciąż więc tworzą się zatory. Wystarczy że do szpitala trafi siódmy pacjent z objawami charakterystycznymi dla koronawirusa i już musi czekać pod szpitalem. A bywa że w kolejce stoi po kilka karetek z pacjentami „pandemicznymi” albo z ludźmi w ciężkim stanie, cierpiącymi na inne choroby, bo te przecież nagle nie znikły.

- Żeby kogoś przyjąć na salę covidową na SOR-ze, ktoś musi z niej zniknąć, czyli trafić na oddział docelowy, na miejsce osoby wypisanej ze szpitala: chorej albo martwej. Taka jest prawda - mówi Łukasz Litwa, ordynator oddziału ratunkowego.
[polecane]20947694[/polecane]
- Czasem się śmieję, że mamy tu niemal permanentny overbooking, choć pewnie to hotelowe określenie nie pasuje do tragicznej sytuacji, jaka u nas panuje - dodaje dr Jerzy Friediger, dyr. szpitala im. Żeromskiego. - Dysponuję w sumie 130 łóżkami covidowymi, ale niemal cały czas są zajęte. Przygotowałem też dodatkowe miejsca na wszelki wypadek, bo pracujemy w warunkach niemal wojennych i właściwie wszystkiego możemy się spodziewać.

Jestem już na sali covidowej. Przyzwyczajam się do kombinezonu, zaczynam lepiej widzieć i słyszeć, głębiej oddycham. Z jednym wyjątkiem, leżą tu w zasadzie sami starsi ludzie. Trzy kobiety i trzech mężczyzn. Źle wyglądają. Cierpienie na twarzach, nieobecny wzrok naznaczony cierpieniem, silny ból głowy i gardła, ból płuc, osłabienie.

- Proszę mi otworzyć butelkę. Sama nie mam już siły, by dać sobie radę ze zwykłą nakrętką - mówi niemal 80-letnia pani Stefania, wyraźnie speszona i zakłopotana, bo zazwyczaj radzi sobie sama i nie lubi prosić o pomoc. - Tak źle się czuję, tak się boję. Mam nadciśnienie i chorobę wieńcową, a wiem, że jak z krążeniem są kłopoty, to ma się mniejsze szanse. I jeszcze ci wszyscy ludzie w kombinezonach. Wciąż się modlę, by przeżyć.

[polecane]20947618[/polecane]
Staram się ją pocieszać, że przecież wygląda na silną kobietę i jest pod najlepszą możliwą opieką, bo przyjechała po nią karetka i nie musi zmagać się z chorobą w domu. Słabo mi wychodzi ta psychomanipulacja. Do głowy przychodzą mi jedynie oklepane zwroty w stylu „będzie dobrze”, a poza tym mówię do niej spod maski i ciężko zrozumieć moje słowa. To zresztą ogólny problem komunikacyjny na tej sali. Starsi ludzie nie słyszą zbyt dobrze, trzeba do nich krzyczeć, co dodatkowo męczy personel SOR-u, zmuszony w szczelnych kombinezonach wytrzymać trzy godziny, zanim nastąpi przerwa i będzie można zrzucić na jakiś czas ten kostium kosmonauty. Pacjenci są tym widokiem dodatkowo przerażeni i czasem nie pamiętają nawet swoich własnych numerów telefonu albo nazw leków, które zażywają, a taka informacja jest niezbędna medykom, zanim zdecydują się podłączyć chorych do aparatury.

Ściana z kartonów

Siadam z boku, żeby nie przeszkadzać. Obok na stole stoi Polaroid, na wszelki wypadek, gdyby któryś z pacjentów umarł. Ratownik robi mu wtedy zdjęcia na potrzeby rodziny oraz zakładu pogrzebowego, po czym zwłoki lądują w czarnym worku. Nikt nie może go już otwierać, takie są przepisy. Ciało jest przecież skażone wirusem…
Obserwuję, jak siedzący na skromnym krzesełku młody ratownik zza kombinezonu wpisuje do starego komputera wszystkie niezbędne dane: symptomy choroby, możliwe uczulenia na leki, przebyte schorzenia i operacje, godzinę ostatniego posiłku etc. Jego koleżanka w tym samym czasie przyjmuje kolejnego pacjenta z karetki i robi mu wymaz. Od razu widać, że nie jest to zwykłe badanie.

- To uczucie, jakby ktoś pana drapał po oku, zdecydowanie nieprzyjemne - rzuca szybko pielęgniarka w drodze do telefonu, który dzwoni na salce co kilka minut. Pogotowie, recepcja oddziału ratunkowego, sekretariat, lekarze z oddziałów docelowych. Tym razem nadchodzi dobra informacja, właśnie zwolniło się miejsce na górze, będzie więc można zaraz po uzyskaniu wyniku przenieść któregoś z pacjentów i zwolnić miejsce na SOR-ze.
- Ktoś mnie niedawno zapytał, kiedy będzie u nas Lombardia. Ale przecież ona już tu jest, co najmniej od czterech tygodni! Działamy na granicy wytrzymałości. Przed godziną się dowiedziałem, że na covid zachorował mi jeden z lekarzy, muszę więc zaraz znaleźć zastępstwo za jego trzy dyżury, na które był wpisany w najbliższych dniach. Pewnie sam wezmę dwa - mówi szef oddziału ratunkowego, Łukasz Litwa.

- Jak wygląda pana grafik w tym tygodniu? - pytam.

- W niedzielę przyjechałem na dyżur o godz. 20 i pracowałem do rana. Potem nie wróciłem do domu, tylko zostałem w szpitalu do godz. 16, zajmując się obowiązkami ordynatora i przyjmując pacjentów. Dzisiaj mamy wtorek i jestem tu znowu od rana. Wyrwę się pewnie ok. g. 15, ale wrócę na g. 20 na kilka godzin. W środę znowu zaczynam od rana i będę tu do g. 15, po czym jadę do domu i znowu przyjeżdżam do szpitala na 12 godzin nocnego dyżuru. W czwartek rano nie mam niestety wolnego, bo znowu wchodzę w rolę ordynatora: do g. 16. W piątek będę miał trochę więcej spokoju, bo pracuję „tylko” od g. 8 do 16 - wylicza Łukasz Litwa.

- Ale nie ma co narzekać, może uda mi się odpocząć w weekend, jeśli nikt z personelu mi się znowu nie „wykrzaczy”. Jak ostatnio sobie policzyłem, to wyszło mi, że miałem w październiku 230 godzin samego dyżuru. W sumie uzbierały mi się niemal dwa etaty. Ile tak można ciągnąć? Gdzieś są przecież granice ludzkiej wytrzymałości, nie tylko mojej, ale też innych lekarzy, ratowników oraz pielęgniarek.

- Co na to rodzina, że wciąż nie ma pana w domu?

- Nie wiem, nie pytam, może nawet wolę nie wiedzieć…

Siedzimy w gabinecie ordynatora. Tuż obok mnie cała ściana kartonów z testami na covid, kupionymi przez rząd. Nic z niej nie ubywa, bo nikt już ich nie używa. Dają najwyżej 30-procentową gwarancję prawidłowego wyniku. - Nie potrzebuję takich testów, tylko wprowadzają chaos i zagrożenie. Musieliśmy wydać pieniądze na inne, bardziej miarodajne. Wszystko to jednak jest łatanie dziur w tym upadłym systemie, do którego politycy i urzędnicy dorzucają kolejne tony absurdu - mówi Litwa.

Rząd podkupuje lekarzy

Przykład? Wedle rządowego rozporządzenia o szpitalach tymczasowych wojewodowie rozpoczęli proces rekrutacji personelu do tych placówek. Tylko skąd go wziąć? Przy generalnym braku lekarzy w Polsce (2,4 na tysiąc mieszkańców - najgorszy wynik w Unii Europejskiej) źródło może być tylko jedno. Trzeba ich zabrać innym placówkom. Najłatwiej przekupstwem. I tak właśnie robi rząd, jak twierdzi prof. Andrzej Matyja, krakowski chirurg, a zarazem prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. - Jeśli pracę anestezjologa ministerstwo wyceniło na 200 zł za godzinę, to jak to inaczej nazwać niż przekupstwem demolującym kadrę w szpitalach walczących już od dawna z koronawirusem? 200 godzin takiej pracy daje w miesiącu 40 tys. zł zarobku. Żaden dyrektor szpitala nie jest w stanie sprostać tej „konkurencji”, żaden też nie może nic zrobić, jeśli jego pracownik zgłosi się do pracy do szpitala tymczasowego - mówi prof. Matyja. - Te potężne płace zarezerwowane są tylko dla lekarzy wysyłanych do pracy przez wojewodę. A co z tymi, którzy ledwie widząc na oczy harują w szpitalach od marca? Ich praca jest mniej ważna? Przecież tak nie jest, zwłaszcza że do szpitali tymczasowych trafiać mają lżejsze przypadki niż te, które karetki przywożą do stałych szpitali specjalistycznych.

Prof. Matyja uważa, że nieprzemyślane i nieprzejrzyste działania rządu oraz resortu zdrowia tworzą podziały w środowisku lekarzy i przyczyniają się do jeszcze większej frustracji. Nikogo nie obchodzi to, że zabieranie lekarzy ze stałych szpitali do placówek tymczasowych sprawia, że personel tych pierwszych jest coraz bardziej zmęczony, bo natychmiast ma więcej dyżurów do obsadzenia. Do tego dochodzą zakażenia covidem pośród lekarzy oraz pielęgniarek i idące za tym coraz liczniejsze zwolnienia lekarskie. Nie dotyczy to zresztą tylko oddziałów walczących z pandemią, ale wszystkich. Pracuje na nich coraz mniej ludzi, którzy - siłą rzeczy - mają na głowie przytłaczającą masę obowiązków. To musi się odbić na pacjentach.

Osobną sprawą, wywołującą wewnętrzne konflikty w środowisku, jest pozycja lekarzy rodzinnych i ich nadmierne przywiązanie do teleporad.

- To powinna być jednak ostateczność, a nie norma. Nie sposób postawić właściwej diagnozy nie widząc pacjenta, nie dotykając go, nie rozmawiając z nim bezpośrednio, nie mając do dyspozycji pełnej dokumentacji - wylicza prof. Matyja. - Teraz okazuje się jednak, że za każdego zdiagnozowanego przez telefon pacjenta z covidem lekarz pierwszego kontaktu otrzymuje 40 zł. I za każdą kolejną teleporadę kolejne 40 zł, choćby sprowadzała się ona jedynie do rozmowy na temat samopoczucia pacjenta.

Wojsko w szpitalach

- Zostaliśmy zalani absurdami i pozostawieni sami sobie - dodaje dr Jerzy Friediger, dyr. szpitala Żeromskiego. - Przysłano nam wojskowych, którzy siedzą w moim sekretariacie i wypełniają co 3 godziny tabelki z danymi o wolnych łóżkach. To nie ma sensu, oni bardziej by mi się przydali jako pomoc przy ciężkiej fizycznej pracy, choćby przy przenoszeniu pacjentów na łóżka. Żeby było jasne, ja nic do nich nie mam. To są mili ludzie i chyba trochę zażenowani, że ktoś wydał im rozkaz patrzenia nam na ręce. Ale tak tworzy się w szpitalu jeszcze większy chaos. Mam w ogóle wrażenie, że urzędnicy żyją w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Służby wojewody chcą od nas na przykład wyznaczenia dyspozycyjnej osoby, która będzie cały czas w kontakcie z urzędem. Proszę mi uwierzyć, ja naprawdę nie mam ludzi, którzy snują się dziś po szpitalu bez celu albo mają za mało obowiązków. Wszyscy harują jak woły! Nie znam nikogo, kogo mógłbym oddać „do dyspozycji”.

Dzień po tej rozmowie dowiem się jeszcze, że ministerialny system odpowiedzialny za bazę danych o wolnych łóżkach trwale się zawiesił…

***

Swój „dyżur” w klaustrofobicznej sali covidowej oddziału ratunkowego kończę po 40 minutach. Czuję zmęczenie, choć przecież przeprowadziłem tylko kilka rozmów z pacjentami i lekarzami. Powoli rozbieram się z kombinezonu, dbając by niepotrzebnie nie dotykać miejsc narażonych na obecność wirusa. Opuszczam front walki z pandemią, odpalam telefon, czytam nowe dane z ministerstwa zdrowia. Kolejny dzień z ponad 20 tys. nowych zakażeń. Polska znowu w czołówce światowej. Na stronie internetowej amerykańskiego Uniwersytetu im. Johna Hopkinsa widzę, że po raz kolejny jesteśmy w pierwszej dziesiątce krajów najbardziej dotkniętych w ostatnich siedmiu dniach pandemią. Przed nami jest tylko USA, Francja, Indie i Włochy. Tuż za nami Brazylia, Hiszpania, Wielka Brytania i Rosja. To już naprawdę nie są żarty… Wyjeżdżam za bramę szpitala, na drogę z Nowej Huty do centrum Krakowa. Świat wygląda, jakby nic nadzwyczajnego się nie działo. Taka cicha i spokojna wydaje się być ta katastrofa. Może dlatego tak wielu z nas w nią nie wierzy.

[polecane]19884763, 20808379, 20832163, 19816855[/polecane]

Marek Kęskrawiec

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.