Kroniki zwykłego człowieka. Demograficzna rewolucja

Czytaj dalej
Marcin Kędzierski

Kroniki zwykłego człowieka. Demograficzna rewolucja

Marcin Kędzierski

Niedawno pojawiły się wstępne wyniki Narodowego Spisu Powszechnego. Niestety badanie to nie jest najwyższej jakości. Na szczegółową ocenę przyjdzie jednak czas, kiedy upublicznione zostanie kompletne podsumowanie spisu, ale już podana do wiadomości liczba mieszkańców Polski budzi spore wątpliwości. Naprawdę bowiem trudno uwierzyć, że jest nas wciąż ponad 38 milionów…

To przypuszczenie potwierdzają najnowsze dane GUS o przyroście naturalnym w 2021 roku, który był rekordowo niski. Po pierwsze, nigdy wcześniej w powojennej historii Polski liczba zgonów nie przekroczyła pół miliona, a w ubiegłym roku zmarło aż 519 tys. Polaków. Po drugie, zanotowaliśmy rekordowo niską liczbę urodzeń – na świat przyszło zaledwie 331 tys. osób.

Równolegle media obiegła informacja, że resort rodziny rozważa wprowadzenie emerytury alimentacyjnej, której wysokość zależna jest od liczby dzieci. To z wielu powodów nie jest najszczęśliwszy pomysł. Na szczęście rzecznik rządu bardzo szybko zdementował informację, jakoby miały trwać prace nad takim rozwiązaniem. Widać jednak wyraźnie, że decydenci polityczni próbują stawać na głowie, aby wymyślić demograficzne wunderwaffe. W tym duchu należy czytać m.in. opublikowaną w zeszłym roku Strategię Demograficzną 2040.

Przy okazji pojawienia się danych o „zapaści” demograficznej zwykle odzywa się w mediach chór komentatorów, zdaniem których doskonale wiadomo, co trzeba zrobić, żeby zwiększyć dzietność. Co prawda nigdy nie piszą wprost, o co chodzi – można się jedynie domyślać, że mają na myśli pakiet: żłobki + in vitro + legalna aborcja, a niektórzy dorzuciliby do tego obowiązkowe urlopy ojcowskie (nazywane z niezrozumiałych dla mnie powodów „tacierzyńskimi”).

Problem w tym, że taka wizja jest uproszczona, i jak to zwykle bywa – nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Oczywiście refundacja in-vitro mogłaby spowodować zwiększenie liczby urodzeń o kilka tysięcy rocznie, podobnie jak zagęszczenie sieci żłobków na prowincji (nota bene w 2020 roku po raz pierwszy współczynnik dzietności w miastach był wyższy niż na wsi). Ale trendu to nie odwróci, bo przyczyny rezygnacji z decyzji o dziecku są znacznie głębsze i o wiele bardziej zróżnicowane. W efekcie skuteczna polityka „dzietnościowa” musi uwzględniać bardzo różne motywy – nie tylko ekonomiczne, ale także społeczne. Postawiłbym bowiem hipotezę, że o wiele ważniejsza od choćby żłobków (zresztą liczba miejsc w tych placówkach od 2015 roku wzrosła aż o 100 tys.) jest zmiana modelu życia młodych Polek i Polaków. I trzeba mieć świadomość, że rządzący mają na to bardzo ograniczony wpływ.

W efekcie choć Strategia Demograficzna 2040 zakłada wzrost współczynnika dzietności do 2,1, w moim odczuciu ogromnym sukcesem będzie utrzymanie go na poziomie ok. 1,4, tym bardziej, że w 2021 roku prawdopodobnie zobaczymy jego tąpnięcie. I drugi wniosek – równolegle pojawiła się informacja, że w ubiegłym roku wydano ponad 114 tys. pozwoleń na pracę dla obywateli krajów azjatyckich, a demografowie wskazują, że za 10 lat Ukraińcy mogą stanowić już 10% polskiego społeczeństwa. To wszystko oznacza, że powinniśmy się szykować do funkcjonowania w starym, a jednocześnie wielokulturowym społeczeństwie. Jesteśmy na to gotowi?

Marcin Kędzierski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.