Paweł Stachnik

Bałwatuńcio, mudrahela, horpyna, zabezdurno. Bałak, czyli tak mówiła lwowska ulica

Bałwatuńcio, mudrahela, horpyna, zabezdurno. Bałak, czyli tak mówiła lwowska ulica
Paweł Stachnik

Lwowska gwara miejska przez dziesiątki lat była charakterystycznym elementem grodu nad Pełtwią. Jej rozwój został przerwany po II wojnie światowej. Dziś pamięć o niej podtrzymują pasjonaci i publikacje takie jak ta Stanisława Domagalskiego.

Posłuchajmy tego: „Na Wysokim Zamku, siedzi ułan z mamku. Un jo trzyma za kulanku, ona si rumieni. Siedzu przytuleni jak prwadziwi narzyczeni”. Albo tego: „Najsampirw miń Żorża i tuż nidaleku, wejdzisz w Churunszczyzny wylut niszyroki; dalij miń Sukoła, dzie rydakcja >>Wieku<<, Na plac Dumbruskiegu skiruj potym kroki”.

To oczywiście bałak, legendarna lwowska gwara miejska, którą posługiwały się pokolenia mieszkańców grodu nad Pełtwią. Gwara dziś niestety już tylko historyczna, a przecież niegdyś żywa, dynamiczna, barwna, no i dla lwowiaków piękna. Wyroki historii sprawiły, że Lwów znalazł się poza granicami Rzeczypospolitej, a większość jego polskich mieszkańców musiała opuścić swoją małą ojczyznę. Tym samym naturalny rozwój lwowskiej polszczyzny został brutalnie przerwany. Po wojnie środowiska lwowiaków egzystowały w Polsce i na emigracji i w miarę możliwości pielęgnowały swoją rodzinną mowę, ale - co tu kryć - była ona skazana na wymarcie. Oderwana od swego źródła, pozbawiona żywego zasilania, w dodatku źle widziana w PRL-u, nie mogła przetrwać.

Cały czas byli jednak ludzie, którzy o bałaku pamiętali, bałak przypominali, bałakiem mówili. Jako pierwszy pisał o nim jeszcze w latach 70. ub.w. niezapomniany piewca miasta nad Pełtwią Witold Szolgnia. Na emigracji pielęgnowały go środowiska lwowskie (choćby związane z dawną Wesołą Lwowską Falą, a także literaci, m.in. Marian Hemar i Józef Wittlin). Z kolei w kraju w 1983 r. ukazała się w Krakowie przyjęta z ogromną atencją praca prof. Zofii Kurzowej (z urodzenia lwowianki) „Polszczyzna Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich do 1939 roku”. Renesans zainteresowania lwowską mową i samym Lwowem nastąpił po przełomie roku 1989. Ukazało się wtedy m.in. kilkanaście lwowskich książek Witolda Szolgini, prace literackie i filmowe Jerzego Janickiego, cmentarne opracowania Stanisława S. Niciei oraz niezliczone książki historyczne, wspomnieniowe i przewodnikowe rozmaitych autorów.

Zainteresowanie to trwa do dziś, choć bardziej skupione jest na samym mieście, jego dziejach i ludzkich losach niż na lwowskiej mowie. Na szczęście są jeszcze tacy, którzy o bałaku pamiętają. Oto ukazała się właśnie pięknie wydana książka Stanisława Domagalskiego zatytułowana „Lwowskie czasy minione w mowie i fotografii”. Z dwóch elementów wymienionych w tytule bardziej jednak chodzi o mowę, bo zdecydowana większość 350-stronicowej pracy poświęcona jest właśnie bałakowi.

Przyswajanie ze słuchu

„Lwowską mowę, a bardziej dokładnie biorąc, plebejską mowę ulicy lwowskiej >>bałakiem<< nazwano. Mówiąc jeszcze dokładniej, tak mowę lwowskich batiarów określano, bo batiar nie mówi, tylko >>bałaka<<, bo gadać, pleść, ględzić oraz paplać bez większego sensu to właśnie po lwowsku >>bałakać<< znaczy. Po wojnie zaś słowo to nabrało znaczenia emocjonalnego; dla wypędzonych z Kresów i Galicji Wschodniej stało się synonimem Lwowa, tęsknoty za swoim światem utraconym” - pisze autor.

Skąd wziął się bałak? Powstał z połączenia potocznej mowy mieszkańców lwowskich przedmieść (robotników, rzemieślników, stróżów, bezrobotnych, niebieskich ptaków) z ogólnym językiem polskim używanym w mieście przez warstwy wykształcone. Osiedlający się we Lwowie przybysze ze wschodniogalicyjskich wsi przynosili swoją własną gwarę chłopską. Aspirując w mieście do lepszego statusu przejmowali obowiązujący tam język: polszczyznę używaną przez warstwy wyższe, zamożniejsze, bardziej wykształcone.

Z nałożenia się wiejskiej gwary i miejskiego języka polskiego powstawała niepowtarzalna lwowska gwara, o niezwykłym brzmieniu, składni i fleksji. Owo przyswojenie polszczyzny odbywało się bowiem ze słuchu i skutkowało licznymi przekręceniami brzmień i znaczeń.

„Przekręcano i przeinaczano słowa oraz wyrazy i wszystko, co się da i nie da, co można i nie można zmienić” - tłumaczy Stanisław Domagalski. I podaje stosowne przykłady: „nazwę Królestwo Galicji i Lodomerii przerobiono na Golicja i Głodomoria, na Lemberg mówili sobie Lembryk, a Łykaczów to musiał być Łyczaków. Natomiast lwowskie zawołanie Semper Fidelis (Zawsze Wierny) zmieniono sobie na Sempyr Widelic”. Czuć znaczyło słyszeć, słyszeć - czuć, a sponiewierać - skrzyczeć… „Nie pomogła matura, ani nawet wyższa uczelnia nie wyrugowała z codziennego użytku przekręconych wyrazów. Pan mecenas nadal jadł chlib, pan doktor pił mliku, a pan inżynier liczył sztyry” - pisał emigracyjny publicysta i piewca Lwowa Kazimierz Schleyen.

Bałak wytworzył cały system własnego słownictwa, charakterystycznego tylko dla niego i nigdzie indziej niespotykanego. Słowotwórcza inwencja lwowian była wprost niezwykła. Sięgnijmy do przykładów podanych w książce Stanisława Domagalskego: kotyrbać to gderać, mudrahela to mądrala, okołtunić si to ożenić się, pacałycha to uliczna zabawa, szandaławy to lichy, zyszwicuwany to zmęczony, a zmurdzany - umorusany.

Waserycia zabezdurno

To tylko bardzo niewielki fragment bałakowego słownika, który w książce pana Stanisława zajmuje ponad 300 stron (i to obukierunkowo: „z tamtejszego na tutejsze” i na odwrót). Lwowska gwara to rzeczywiście osobny lingwistyczny świat. „Lwowiak nie ma głowy inu kalapitry na karku czszyma, chtóra do myślenia jemu fajnu służy; po ulicy porusza się poligutku i polegutku, a nawet spacerkiem, krok za krokiem, czyli szpacyringim sobi chodzi, bo ma manir salunowy i sobie tak o, jagby nigdy nic, szpacyruji; jak napatoczy si na kogoś znajomego, to mówi a, o fajnu, ży ja ciebi widzy” - wyjaśnia autor.

Lwowiacy mieli też osobliwe upodobanie do tworzenia nowych wyrazów, poprzez specyficzne łączenie słów bliskich znaczeniowo, co dawało dość zabawne efekty. I tak na przykład bałwatuńcio (oznaczający wariata, głuptasa) powstał z połączenia bałwana i wariatuńcia, łachabundę (włóczęgę) stworzono zlepiając łachmytę i wagabundę, a niespodziewankę łącząc niespodziankę i zgadywankę. Znane lwowskie powiedzenie - budzące śmiech w innych częściach Polski - za pod pachę („Pójdziemy za pod pachę”) powstało z połączenia za rękę i pod pachę. Inne charakterystyczne bałakowe słowo - zabezdurno (czyli za darmo) utworzono zlepiając polskie bezpłatnie i ukraińskie durno (za darmo). A mistrzostwem świata jest chyba neologizm waserycia (woda), czyli połączenie niemieckiej Wasser i ukraińskiej wodyci…

Właśnie: zapożyczenia z innych języków to kolejna cecha charakterystyczna lwowskiej mowy. Znajdziemy w niej wyrazy ukraińskie, niemieckie, czeskie, żydowskie, tatarskie, a nawet węgierskie i greckie. Z ukraińskiego pochodzą m.in. kostomacha (kość), horpyna (duża kobieta), hruń (gbur, prostak), szkira (chuda dziewczyna), no i sam bałak (od bałakati - gadać). Z niemieckiego choćby rukzak (plecak), rychtować (przygotowywać), szac (piękny), aus (koniec), tryngeld (napiwek). Z żydowskiego meszugene (wariat), bachor (dziecko), bajgiel (precel), mecyje (specjał, coś nadzwyczajnego) i rejwach (rozgardiasz). Z węgierskiego słynny batiar, a z greckiego skiła, czyli pies. To oczywiście tylko kilka przykładów; w bałaku było ich znacznie, znacznie więcej.

Charakterystyczna była też lwowska wymowa - śpiewna, zaciągająca, z akcentem na pierwszą głoskę, unikająca ą i ę, zamiast o dająca u, rozróżniająca h od ch. „Lwowianie mówią po polsku pełną piersią, z całego serca, wszystkim tchem. Równie serdecznie, co nieporządnie. Pędzą przez obszary słów z wywieszonym językiem, czwartą prędkością, jak szofer po wypadku. I rzadko w tym zawadiackim pędzie ostoi się cudem jaka nieuszkodzona samogłoska” - komentował inny miłośnik Lwowa i jego mowy Stanisław Wasylewski.

Symbol utraty

Lwowski bałak był z jednej strony znakiem rozpoznawczym miasta i swoistą jego atrakcją, z drugiej zaś sfery wykształcone traktowały go jak wynaturzenie poprawnej polszczyzny. „Kiedyś ten język lwowskiej ulicy był językiem gminu, żargonem plebsu lekceważonym i zwalczanym przez wyższe sfery towarzyskie, przez lepsze państwo, jak to się >>wy Lwowi<< mawiało. Tępiono bałak w urzędach i w szkołach, gdzie za takie mówienie >>cwajery<< stawiano, rugowano go z dobrych domów, a on sobie trwał. A batiarom lwowskim się wydawało, że to nie oni, lecz wszyscy >>doobkoła<< mówili dziwnie, źle i nie po polsku” - pisze Stanisław Domagalski.

Jak wiemy, bałak trwał do czasu, gdy Lwów przestał być polski, a większość Polaków musiała stamtąd wyjechać. Żywa mowa prawie zanikła, pielęgnowana jedynie w wyrwanych z małej ojczyzny środowiskach lwowiaków. Nigdy jednak o niej nie zapomniano. Z czasem stała się symbolem dawnego, utraconego Lwowa, którego już nie ma. Żyła we wspomnieniach, gawędach i wierszach, takich jak ten napisany przez przywoływanego tu już Witolda Szolginię:

„O mowu rudzinna, o bałaku lwowski, dźwieńczny jak harmonia, jak metal dzwunioncy, na bruku kamiennym mojij Łyczakoskij, to rozlewni wolny, to z szwungim pyndzoncy”…

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.